[ Pobierz całość w formacie PDF ]
COLIN FORBES
Podwójne ryzyko
Przełożył: Krzysztof Pol
Data wydania oryginalnego 1982
Data wydania polskiego 1991
ROZDZIAŁ 1
Niedziela, 24 maja
Po morderstwie uważano, że Charles Warner - zawsze tak czujny - przestał być
ostrożny ze względu na sielskie otoczenie. Gdy opuścił port Lindau w Bawarii i wyprowadził
swoją motorówkę na Jezioro Bodeńskie, było słoneczne, spokojne popołudnie.
- A było to szatańsko sprytne i zuchwałe zabójstwo - stwierdził dwa dni później w
Londynie Tweed w rozmowie z Martelem.
Motorówka, którą prowadził samotnie Warner, płynęła powoli do wyjścia z portu,
mijając z jednej strony kamienny posąg Lwa Bawarii, z drugiej zaś - wysoką latarnię morską.
Zgodnie z przepisami dał sygnał buczkiem.
Szczupły, zwinny, czterdziestoletni mężczyzna nazwiskiem Warner miał na sobie
niemiecki garnitur. Obok niego na siedzeniu spoczywał kapelusz tyrolski. Ze względu na
tajność miejsca lądowania mężczyzna miał na głowie marynarską czapkę z daszkiem, która
znacznie lepiej zlewała się z wakacyjnym tłem.
Na ogromnym jeziorze nie było przed nim nic, co mogłoby wzbudzić jakieś
podejrzenie. W blasku popołudniowego słońca flotylla jachtów z kolorowymi żaglami
kołysała się jak zabawki. Za nim wznosiły się poszarpane, ośnieżone szczyty w
Liechtensteinie i Szwajcarii. Z prawej strony jeden z wielu białych promów kursujących po
jeziorze oddalał się w kierunku niemieckiego miasta Konstancja. Z lewej strony,
wykorzystując lekki podmuch wiatru, grupa mężczyzn żeglujących na deskach prześlizgiwała
się po gładkiej tafli wody. Naliczył ich sześciu, gdy przesuwali się przecinając jego kurs.
- Zjeżdżajcie, z łaski swojej, do cholery! - mruknął zmniejszając obroty silnika.
Wszyscy żeglarze byli młodzi, doskonale zbudowani, mieli na sobie jedynie
kąpielówki. Ich dziwne pojazdy poruszając się zataczały łuk. Okrążali go. Dwóch z nich
miało jasne włosy. Warner znajdował się około pół mili od brzegu, gdy zdał sobie sprawę, że
młodzi ludzie urządzają sobie zabawę. Otaczali go i nie pozwalali mu przyspieszyć.
- Idźcie bawić się gdzie indziej - warknął.
Miał cholerną ochotę dodać gazu i postraszyć ich, ale byli tak blisko, że mógłby na
nich najechać. Jeden z blondynów, wyższy, machnął ręką i doprowadził swoją deskę do
motorówki. Lewą ręką przytrzymując dla równowagi żagiel, prawą sięgnął po przymocowany
paskiem do uda nóż. Zbyt późno przebłysk alarmu ostrzegł Anglika. Blondyn puścił żagiel i
wskoczył do łodzi. Posługując się nożem z szybkością i znakomitą wprawą mordercy, raz za
razem zatapiał ostrze w swej ofierze. Pozostałych pięciu mężczyzn utworzyło zasłonę z żagli,
maskując motorówkę przed kimś, kto mógłby obserwować ich z brzegu przez lornetkę. A
Wasserschutzpolizei
- Policja Wodna - miała swoją jednostkę i łódź motorową w Lindau.
Trzymali zasłonę do momentu, aż wysoki blondyn zakończył jatkę. Potem opuścił
motorówkę, wślizgnął się do wody, wdrapał na deskę i podniósł żagiel. Uformowawszy
poprzedni szyk, grupa skierowała się w stronę wyludnionej części brzegu na końcu jeziora,
pomiędzy Lindau i granicą austriacką.
- Rany wielokrotnie zadane nożem, jakby robota jakiegoś maniaka...
Sierżant Dorner z Policji Wodnej powstał z klęczek. Zakończył oględziny ciała
znalezionego w dryfującej motorówce. Popatrzył na łódź z niebieskim napisem
Polizei
na
burcie, ustawioną wzdłuż motorówki. Najmłodszy ze stojących na pokładzie policjantów,
którzy obserwowali oględziny, przechylił się i zaczął wymiotować przez burtę. „Chrzest
ogniowy” - pomyślał Dorner.
Dostrzegł pod nogą jakiś błyszczący przedmiot i zmarszczył brwi. Podniósł go,
przyjrzał się i szybko wsunął do kieszeni. Był to rodzaj trójkątnej odznaki w kształcie greckiej
litery delta. Spojrzał znowu w stronę ciała: co za przerażający kłopot... Otworzył paszport
wyjęty wraz z portfelem z marynarki trupa.
- To Anglik. Dziwne, ale portfel wypchany jest pieniędzmi.
- Może mordercy wpadli w panikę? - Stojący wyżej, na mostku motorówki Busch,
zastępca Dornera i trzeci członek ekipy policyjnej, osłaniając oczy patrzył na wschód. - Ani
śladu tych gnoi. Szybko odpłynęli.
- Wyciągnięcie portfela nie zajęłoby nawet paru sekund - upierał się Dorner. -
Chryste! To jest najdziwniejsze zabójstwo, z jakim się dotychczas zetknąłem.
Przeglądając zawartość portfela, znalazł małą, plastykową kartę, przypominającą
nieco wyglądem kartę kredytową. Tylko że - jak zauważył Dorner, przyglądając się uważnie
zielonym i czerwonym paskom, wytłoczonym cyfrom identyfikacyjnym oraz pięciu literom
kodu oznaczającym Londyn - nie była to karta kredytowa.
- Co się stało?! - zawołał Busch, przechyliwszy się w dół.
Coś w wyrazie twarzy szefa ostrzegło go, że trafią na kłopoty. Dorner wsunął kartę z
powrotem do portfela i dał znak Buschowi, by zszedł z mostka i podszedł bliżej. Gdy Busch
pochylił się w jego stronę nad wąską szczeliną oddzielającą obie łodzie, powiedział zniżonym
głosem:
- Trzeba sprawę utrzymać w tajemnicy. Przede wszystkim musimy natychmiast
zawiadomić BND w Pullach.
- Chcesz powiedzieć, że on jest...
- Niczego nie chcę powiedzieć. Ale wydaje mi się, że paru ludzi w Londynie
chciałoby dowiedzieć się o tym jeszcze przed zapadnięciem nocy...
Sierżant
Dorner
stał
zamyślony
na
mostku
łodzi
policyjnej,
pozostawiając
manewrowanie nią swemu podwładnemu. Wpływali do portu w Lindau. Przymocowana
grubą liną motorówka z przerażającym ładunkiem ciągnęła się na holu za sterem. Ciało
starannie ukryto pod płócienną płachtą. Co najbardziej niepokoiło Dornera, to makabryczny
stan pleców ofiary. O tym fakcie nie wspomniał nawet Buschowi. Ta makabra stanowiła
szalony kontrast z wakacyjną atmosferą Lindau, gdzie turyści spacerowali w słońcu wzdłuż
krótkiej linii wejścia do portu.
Poszukuje się grupy sześciu windsurfingowców, prawdopodobnie teraz dopływających
do waszego brzegu. W wypadku spostrzeżenia należy ich ująć i zatrzymać w ścisłym areszcie.
Grupa jest uzbrojona i niebezpieczna.
Tak brzmiał tekst pilnego komunikatu, o którego wysłanie poprosił Dorner młodego
operatora, zanim jeszcze rozpoczęli powrót do Lindau. Do tego czasu - na szczęście -
najmłodszy uczestnik patrolu doszedł już do siebie po serii wymiotów. Sygnał wysłano
zarówno do komendy głównej w Bregencji po stronie austriackiej, jak i do bazy Dornera.
- Wydawało mi się, że widziałem jakieś dziwne znaki wycięte na jego plecach -
zauważył Busch, dając znak syreną przy wejściu do portu. - Prawie jak rodzaj symbolu.
Chociaż było tyle krwi...
- Pilnuj swojej roboty! - odburknął Dorner.
Rozpalone słońce przypiekało im karki. Wpłynęli do małego portu i skręcili na
wschód, gdzie zazwyczaj cumowali łódź. Największym zmartwieniem Dornera było takie
przeniesienie zwłok przez krótki odcinek z portu do budynku policji, aby nikt tego nie
zauważył. Nie miał się o co martwić. Szybkie odnalezienie ciała Charlesa Warnera i tak już
zostało spostrzeżone.
Sędziwe miasto Lindau - ze swymi średniowiecznymi kamieniczkami, brukowanymi
uliczkami i jeszcze węższymi zaułkami - położone jest na wyspie, na wschodnim krańcu
Jeziora Bodeńskiego. Do tej geograficznej osobliwości można dotrzeć dwiema różnymi
drogami. Jeśli jedzie się samochodem, trzeba przebyć most Seebrucke. Jeśli zaś podróżuje się
do Lindau międzynarodowym ekspresem z Zurychu, przejeżdża się nasypem kolejowym
znajdującym się bardziej na zachód. Pociąg zatrzymuje się na dworcu kolejowym położonym
wyżej, przy brzegu, po czym cofa się tą samą trasą i jedzie dalej do Monachium.
Artysta uliczny ulokował się przed Bayerischer Hof, najbardziej luksusowym hotelem
w Lindau, na wprost wyjścia z dworca kolejowego. Mógł stąd łatwo obserwować zarówno
przyjazdy pociągów, jak i dobijające łodzie i promy.
Szczupły, z twarzą o wystających kościach policzkowych mężczyzna miał nieco
ponad dwadzieścia lat. Ubrany był bardzo schludnie. W Niemczech jest niewielu żebraków,
ale ci, co są, zachowują pozory godności. Tylko w ten sposób mogą mieć nadzieję na datki
przechodniów. Dziełem artysty był namalowany kredkami na płytach chodnika obraz, który
przedstawiał rzymskie Forum. Obok niego stało nieduże, tekturowe pudełko na monety.
Artysta spacerował tam i z powrotem z rękami założonymi do tyłu, często przystając. W tej
właśnie chwili obserwował wpływającą do portu łódź policyjną, która holowała motorówkę.
Łódź wykonała zakręt i dobiła do brzegu. Uliczny artysta rozejrzał się i upewnił, że nie jest
obserwowany. Spojrzał na zegarek; nosił go znacznie powyżej przegubu. Przeszedł na drugą
stronę ulicy, pchnął drzwi i wszedł do hallu dworca. Zanim skierował się do budki
telefonicznej, ustalił, że z pomieszczenia z napisem
Polizei
na drzwiach nikt nie wychodzi. W
budce nakręcił numer i czekał. Po chwili z apartamentu w Stuttgarcie usłyszał głos młodej
kobiety.
- Edgar Braun - rzucił.
- Tu Klara. Mam tylko minutę, bo właśnie wychodzę.
- To zajmie tylko minutę. - Odczekał chwilę. Ustalony początek rozmowy potwierdził
wzajemną identyfikację. - Myślałem, że zechcesz wiedzieć o przesyłce, która już nadeszła.
- Tak szybko?
Wydawała się zaskoczona. Mężczyzna, który przedstawił się jako Braun, zmarszczył
brwi. To zupełnie nie było do niej podobne. Żeby aż tak stracić zimną krew?! Czyjekolwiek
zwłoki były w motorówce, odkryto je znacznie wcześniej, niż tego oczekiwano.
- Czy jesteś pewien? - spytała.
- Oczywiście! - zesztywniał. - Chcesz znać szczegóły? - zasugerował w miarę
nieprzyjemnie.
- To nie będzie potrzebne. - Jej głos powrócił do normalnego chłodnego tonu. -
Dziękuję za telefon.
- A moja zapłata? - upomniał się Braun.
- Czeka na odbiór. Jak zwykle na poczcie, za dwa dni od dzisiaj. I wykonuj nadal swą
pracę. Pamiętaj o tym, że o dobre stanowisko teraz trudno.
Pozostał chwilę w budce, wpatrując się w telefon. Ta suka rozłączyła się! Wzruszył
ramionami, wyszedł z budki i powrócił na swoje miejsce na chodniku. Braun wiedział, co ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]