[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fredrick Forsyth,
negocjator
Generał z Baku nie kwestionował tego nawet słowem.
— Zawszeni poganiacze wielbłądów! — zagrzmiał. — Stają się coraz
gorsi. Zamiast bronić południa, mam pełne ręce roboty z tłumieniem reli-
gijnych zamieszek w Taszkiencie, Samarakandzie i Aszchabadzie. Marzę
wprost o pokonaniu tej przeklętej Partii AUaha na jego ziemi.
— Mamy więc trzy plusy — podsumował marszałek Kozłów. — Plan
jest wykonalny dzięki długiej i nie chronionej granicy oraz chaosowi
wewnętrznemu. To daje nam ropę na pół stulecia i raz na zawsze zała-
twia sprawę fundamentalistycznych gorhwców. Co mogłoby przemawiać
przeciw?
— A reakcje Zachodu? — spytał generał spadochroniarz. — Dla Ame-
rykanów mógłby to być powód do wywołania trzeciej wojny światowej.
30
— Uważam to za mało prawdopodobne — orzekł człowiek z GRU,
który znał Zachód lepiej niż pozostali. — Amerykańscy politycy są nie-
wolnikami opinii publicznej, a większość Amerykanów życzy Irańczykom
wszystkiego co najgorsze. Takie tam dzisiaj panują nastroje...
Wszyscy czterej znali dobrze nową historię Iranu. Po śmierci Aja-
tołłaha Chomeiniego jego miejsce, po okresie bezkrólewia wypełnionym
zaciętymi walkami wewnętrznymi w Teheranie, zajął splamiony krwią
islamski sędzia Chalchali, którego pamiętano jeszcze, jak napawał się wi-
dokiem trupów amerykańskich żołnierzy — ofiar nieudanej próby uwol-
nienia zakładników z ambasady amerykańskiej.
Aby wzmocnić swoją pozycję, Chalchali na nowo wprowadził pa-
nowanie terroru i strachu w Iranie i odwoływał się do budzących lęk
Gaszt-e-Sarallach („Krwawych Patroli").
Wreszcie gdy najbardziej groźni ze Strażników Rewolucji wymykali
mu się spod kontroli, wysyłał ich za granicę, gdzie dokonywali serii aktów
terrorystycznych na Środkowym Wschodzie i w Europie, i trwało tak już
od sześciu miesięcy.
W czasie gdy pięciu radzieckich wojskowych spotkało się, by omówić
inwazję na Iran, Chalchali był już znienawidzony na całym Zachodzie
i we własnym kraju, gdzie ludność miała dosyć Świętego Terroru.
— Sądzę — kontynuował człowiek z GRU — że gdybyśmy chcieli
powiesić Chalchaliego, amerykańska opinia publiczna zasponsorowałaby
nam stryczek. Waszyngton najpierw by zareagował sprzeciwem, ale kon-
gresmeni i senatorowie szybko by sprawdzili nastroje w swych kołach
wyborczych i wpłynęliby na zmianę polityki prezydenta. A nie należy
zapominać, że na nowo my jesteśmy najlepszymi kumplami jankesów!
Wokół stołu skwitowano to gromkim śmiechem, któremu zawtórował
i Kozłów.
— Aż której strony należy oczekiwać oporu? — zapytał.
— Myślę, że nie z Waszyngtonu — odezwał się generał z GRU —
jeśli postawimy Amerykę przed faktem dokonanym. Szybciej z Nowoj
Płoszczadi, ale nasz przybysz ze Stawropola rozładuje napięcie.
(Nowaja Płoszczad, Nowy Plac, to siedziba Komitetu Centralnego
w Moskwie, a wzmianka o Stawropolu była niezbyt pochlebną aluzją do
pochodzącego stamtąd pierwszego sekretarza, Michaiła Gorbaczowa.)
Czterech wojskowych przytaknęło ponuro. A człowiek z GRU kon-
tynuował swoją argumentację: — Wiemy wszyscy, że przez ostatni rok,
czyli odkąd ten cholerny Cormack stał się rosyjską gwiazdą pop na Wnu-
kowie, gremia z obu Ministerstw Obrony dopracowały szczegóły wielkiej
umowy o ograniczeniu zbrojeń. Gorbaczow za dwa tygodnie leci do Ame-
31
ryki, aby tę umowę sfinalizować i przez to zyskać wystarczająco dużo
środków dla naszego przemysłu naftowego. Dopóki sądzi, iż tą dropa
może zapewnić ropę, dlaczego miałby naruszać swój układ z Cormac-
kiem i nam dawać zielone światło do inwazji na Iran?
— A gdy podpisze ten układ, czy Komitet Centralny zatwierdzi go?
— spytał generał z Baku.
— Komitet Centralny ma teraz za sobą — rzucił Kozłów. — Przez
ostatnie dwa lata wyeliminował przecież całą opozycję...
I tym pesymistycznym, choć zgodnym w swej rezygnacji, stwierdze-
niem zakończono konferencję. Kopie planu Suworowa zostały zebrane
i zamknięte w sejfie marszałka, a generałowie wrócili do swych zadań
gotowi w milczeniu obserwować i czekać.
Dwa tygodnie później Cyrus Miller także odbył konferencję, choć
z jednym tylko rozmówcą, przyjacielem i kolegą od wielu lat. Z Melvil-
lem Scanionem znali się od wojny w Korei, gdzie Scanion, świeżo upie-
czony przedsiębiorca z Galveston, ulokował swój niewielki jeszcze kapitał
w kilku małych tankowcach. (Trzeba dodać, że wszystkie tankowce były
w tamtych czasach małe.)
Miller miał wtedy kontrakt na dostawę swojego nowego paliwa do
odrzutowców Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych — jej miejscem
było nadbrzeże w Japonii, skąd tankowce marynarki wojennej miały je
dostarczyć do oblężonej Korei Południowej. Miller przekazał ten kon-
trakt Scanionowi, który cudem wręcz przeciskał swe pordzewiałe sta-
teczki Kanałem Panamskim, ładował paliwo w Kalifornii i tak trans-
portował je przez Pacyfik. Używając tych samych statków do przewozu
surowca z Teksasu przed zmianą ładunku i kursem na Japonię, Scanion
nie miał pustych przebiegów, a Miller miał wystarczającą ilość surowca
do przetworzenia go w paliwo SAMTUR. Trzy załogi tankowców zato-
nęły na Pacyfiku, ale nikt nie robił z tego sprawy i obaj ludzie interesu
zarobili sporo, nim Miller zmuszony został przekazać swoją technologię
w licencję „wielkim".
Scanion wszedł w hurtowy interes z ropą i zajął się skupem i roz-
wożeniem jej po całym świecie, głównie z Zatoki Perskiej do Ameryki.
Po roku 1981 dostał cięgi, kiedy to Saudyjczycy orzekli, iż wszelkie ich
ładunki mają być wywożone z Zatoki Perskiej na statkach pod „arabską
banderą", choć przeforsowali to w końcu tylko dla surowej ropy, czyli
tej należącej do kraju wydobywającego, a nie do koncernu naftowego.
Scanion przewoził tę właśnie ropę z Arabii do Ameryki i przyciśnięty
do muru zmuszony był sprzedać lub wydzierżawić swoje tankowce Ara-
———32———
[Yiskiej i Kuwejtowi za śmieszne pieniądze. Przeżył to jakoś, ale
tnułości do Saudyjczyków. Pozostało mu kilka tankowców, które
Jv między Zatoką a Stanami, przewożąc ropę Aramco, nie pod-
, przepisowi o „arabskiej banderze".
ex stał przy swym ulubionym oknie widokowym zapatrzony na
rfące się pod nim Houston. Czuł się wręcz bosko stojąc tak wy-
id resztą ludzkości. A w drugim końcu pokoju Scanion rozparł
i^órzanym fotelu klubowym i pukał palcami po raporcie Dixona
gfc t którym dopiero co się zapoznał. Tak jak i Miller wiedział, że
Zatoki Perskiej doszła już do dwudziestu dolarów za baryłkę.
Elzyznaję ci rację, stary. Stany nie powinny w żadnym wypadku
g-w tak totalną zależność od tego motłochu. Co oni tam w Wa-
tarie sobie myślą?! Oślepli, czy co?
36Waszyngtonu nie należy oczekiwać pomocy, Mel — odparł spo-
IKfffler. —Jeśli chcesz, by coś się zmieniło, zatroszcz się o to sam.
Betóstatecznie odczuliśmy to na własnej skórze...
T Scanion wyciągnął chusteczkę i otarł czoło. Mimo klimatyzacji
e,łatwo się pocił. W przeciwieństwie do Millera poważał klasyczny
iksańczyka — kapelusze Stetsona, krawaty z rzemyka, spinki do
t i klamry do pasów w stylu Nawaho, i buty z wysokimi obcasami.
ił tylko figury mieszkańca pogranicza, był mały i korpulentny, ale
yflsturą poczciwego chłopa krył...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]