[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę kliknij na taki przycisk
■
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
@literaturaf
KLIKNIJ TUTAJ
Franęois Yoltaire
Prostaczek
Historia prawdziwa znaleziona w papierach ojca Quesnela (1767)
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
XVIII
JAK PRZEOR KLASZTORU NAJŚWIĘTSZEJ PANNY Z GÓRY I JEGO
SIOSTRA SPOTKALI HURONA1
Pewnego dnia święty Dunstan, Irlandczyk z pochodzenia a święty z zawodu, wyruszył z Irlandii na małej górce i płynąc ku wybrzeżom Francji, przybył z pomocą tego wehikułu do zatoki Saint-Malo. Znalazłszy się na brzegu, pobłogosławił górę, która skłoniła mu się uniżenie i wróciła do Irlandii tą samą drogą.
Dunstan założył w tych stronach klasztorek i dał mu nazwę Góry, którą to nazwę nosi dziś jeszcze, jak każdemu wiadomo.
W roku 1679, 15 lipca, wieczorem, ksiądz de Kerkabon, przeor Najświętszej Panny z Góry, przechadzał się nad morzem z panną de Kerkabon, swoją siostrą, oddychając świeżym powietrzem. Przeor, już nieco w wieku, był to zacny kapłan zażywający miłości u sąsiadów, jak wprzódy zażywał jej u sąsiadek. Wielkie poważanie zjednało mu w okolicy zwłaszcza to, że był w całej prowincji jedyną duchowną osobą, której po wieczerzy nie trzeba było odnosić do łóżka.
Dość był biegły w teologii; kiedy zaś znużył się świętym Augustynem, szukał wytchnienia u
Rabelais'go; toteż wszyscy go chwalili.
Panna de Kerkabon, dotąd, mimo szczerej ochoty, niezamężna, wyglądała w czterdziestej piątej wiośnie wcale świeżo. Z natury zacna i tkliwa, lubiła wygodne życie i była nabożna.
Spoglądając na morze przeor rzekł:
- Ach tak, w tym właśnie miejscu wsiadł na okręt biedny nasz brat wraz z drogą bratową, panią de Kerkabon, swoją żoną. Było to w roku 1669; fregata zwała się „Jaskółka"; jechał zaciągnąć się do wojska w Kanadzie. Gdyby nie to, że go zabito, mielibyśmy nadzieję ujrzenia go jeszcze.
- Czy wierzysz - rzekła panna de Kerkabon - że bratową zjedli Irokezi, jak nam doniesiono?
- Oczywiście: gdyby jej nie zjedli, byłaby wróciła... Będę ją opłakiwał całe życie... Była to urocza kobieta; brat zaś, przy swoich talentach, byłby zrobił wielką karierę.
Tak roztkliwiając się, ujrzeli niewielki okręt wpływający w zatokę: byli to Anglicy, którzy wieźli na sprzedaż płody swego kraju. Wysiedli na ląd, nie zwracając uwagi na przeora ani na jego siostrę, bardzo dotkniętą tym brakiem względów.
Zgoła inaczej zachował się młody człowiek bardzo zręcznej postaci, który skoczył jednym susem przez głowy towarzyszy i znalazł się tuż na wprost panienki. Skinął jej głową, nie będąc biegły w ceremoniale ukłonów. Fizjonomia jego oraz strój zwróciły uwagę przeora i jego siostry. Miał gołą głowę i gołe łydki, na nogach lekkie sandały, długie włosy zaplecione w warkocze; obcisły kaftan uwydatniał gibką kibić; wyraz twarzy był dziarski i łagodny zarazem. W jednej ręce miał buteleczkę wódki barbadyjskiej, w drugiej sakwę, a w niej kubek i parę wybornych
1 Z powodu swych żartów na temat religii Prostaczek stał się przedmiotem pościgu władz; całe jedno wydanie skonfiskowano, co przyczyniło się jedynie do powodzenia książki; z 3 funtów cena jej podniosła się na 24 funty.
Pasquier Quesnel (1634-1719), którego Wolter czyni autorem swej książki, był to uczony jansenista, którego pisma papież potępił w słynnej bulli Unigenitus i który musiał się chronić przed prześladowaniem do Belgii i Holandii.
4
sucharów. Mówił po francusku dość zrozumiale. Poczęstował wódką pannę de Kerkabon i przeora, napił się z nimi, dał im golnąć raz jeszcze, wszystko z taką naturalnością i prostotą, że oboje byli zachwyceni. Ofiarowali mu swoje usługi, pytając, kim jest i dokąd się udaje. Odparł, że sam nie wie; jest z natury ciekawy, chciał po prostu obejrzeć wybrzeża Francji, dokonawszy zaś tego, wraca.
Przeor, wnosząc z akcentu, że nie jest Anglikiem, pozwolił sobie spytać młodzieńca, z jakiego kraju pochodzi.
- Jestem Huron - odparł.
Panna de Kerkabon, zdumiona i zachwycona uprzejmością Hurona, zaprosiła go na wieczerzę. Nie dał się prosić, za czym wszyscy troje ruszyli ku opactwu.
Pulchna i przysadzista panienka przyglądała się chłopcu małymi oczkami i mówiła do brata:
- Co za płeć u tego chłopca: krew z mlekiem!... Cóż za piękna cera jak na Hurona!
- Tak, tak - odpowiadał przeor.
Zasypywała wędrowca pytaniami, on zaś odpowiadał na wszystko nader bystro.
Wieść o pobycie Hurona na plebanii rozeszła się niebawem. Śmietanka z całej parafii ściągnęła tam na wieczerzę. Przybył ksiądz de Saint-Yves z siostrą, ładną i doskonale ułożoną młodą Bretonką przybyli delegat, poborca, wszyscy z żonami. Posadzono cudzoziemca między panną de Kerkabon a panną de Saint-Yves. Wszyscy patrzyli nań z podziwem, wszyscy naraz zasypywali go pytaniami; Huron nie przejmował się tym, zdawałoby się, że wziął sobie za zasadę dewizę milorda Bolingbroke: Nihil admirari2. W końcu, zmęczony tym zgiełkiem, odezwał się łagodnie, ale stanowczo:
- Moi państwo, w moim kraju jest zwyczaj mówić kolejno: w jaki sposób mam odpowiadać, kiedy niepodobna mi zrozumieć?
Rozsądek zawsze przywodzi ludzi na chwilę do zastanowienia: zapanowała wielka cisza. Pan delegat, który stale czepiał się cudzoziemców, skoro ich zdybał w jakim domu, i który był największym pytaczem w okolicy, rzekł, otwierając gębę na pół łokcia:
- Czy wolno mi spytać o pańskie nazwisko?
- Zwano mnie zawsze Prostaczkiem - odparł - a potwierdzono mi to imię w Anglii, ponieważ mówię po prostu, co myślę, tak jak robię wszystko, co chcę.
- W jaki sposób, urodziwszy się Huronem, mógł pan przybyć do Anglii?
- Zawieziono mnie tam: dostałem się raz w bitwie do niewoli po dość uporczywej obronie; Anglicy, którzy cenią dzielność, ponieważ sami są dzielni i ponieważ są równie zacni ludzie jak my, oświadczyli mi, iż mogę albo wrócić do rodziny, albo jechać do Anglii; wybrałem to drugie, ponieważ namiętnie lubię podróżować.
- Ależ, panie - rzekł delegat z namaszczeniem - w jaki sposób mogłeś opuścić ojca, matkę?...
- Nie znałem nigdy ojca ani matki - odparł cudzoziemiec.
Towarzystwo rozczuliło się, wszyscy powtarzali:
- Ani ojca, ani matki!
- Zastąpimy mu ich - rzekła gospodyni domu do brata przeora. - Ten pan Huron jest tak sympatyczny!...
Huron podziękował jej w słowach pełnych szlachetności i dumy, dając do zrozumienia, że nie trzeba mu niczego.
- Uważam, mości Prostaczku - rzekł poważny delegat - że pan mówi po francusku lepiej, niż przystało na Hurona.
2
Nihil admirari (tac.) - Niczemu się nie dziwić.
5
- Francuz pewien, któregośmy, jeszcze za mego dzieciństwa, wzięli do niewoli i dla którego powziąłem serdeczną przyjaźń, nauczył mnie swego języka: uczę się bardzo szybko, gdy chcę się czegoś nauczyć... Przybywszy do Plymouth, spotkałem jednego z owych zbiegów, których nazywacie, nie wiem czemu, „hugonotami"; dzięki niemu uczyniłem dalsze postępy w znajomości waszego języka; z chwilą zaś gdy mogłem się wyrażać zrozumiale, przybyłem zobaczyć wasz kraj. Francuzi dosyć mi się podobają... o ile nie zadają za wiele pytań.
Mimo tej delikatnej przestrogi ksiądz de Saint-Yves zapytał, który język podoba mu się bardziej: huroński, angielski czy francuski.
- Oczywiście huroński - odparł Prostaczek.
- Czy podobna? - wykrzyknęła panna de Kerkabon. - Zawsze sądziłam, że francuski język jest najpiękniejszy ze wszystkich po dolnobretońskim.
Dopieroż zaczęto, na wyprzódki, zasypywać Prostaczka pytaniami: jak się mówi po hurońsku „tytoń"; odpowiadał taya: jak się mówi „jeść"; odpowiadał essenten. Panna de Kerkabon pragnęła koniecznie wiedzieć, jak się mówi „kochać"; odpowiedział trovander3 - i dowodził, nie bez pozorów słuszności, że te słowa w niczym nie ustępują francuskim lub angielskim. Trovander wydało się wszystkim gościom nader wdzięczne.
Przeor miał w bibliotece gramatykę hurońską, którą mu dał w upominku wielebny Sagard- Theodat, słynny misjonarz; wstał, aby zajrzeć do niej. Wrócił zdyszany z rozczulenia i radości: sprawdził, że Prostaczek jest prawdziwym Huronem. Wszczęła się dysputa o różnorodności języków; wszyscy się zgodzili, iż gdyby nie przygoda z wieżą Babel, cała ziemia mówiłaby po francusku.
Lubiący pytania delegat, który dotąd żywił lekką nieufność do przybysza, powziął dlań głęboki szacunek: odzywał się doń grzeczniej niż wprzódy, na czym Prostaczek się nie poznał.
Panna de Saint-Yves bardzo była ciekawa, jak się objawia miłość w kraju Huronów.
- Pełniąc zacne uczynki - odparł - aby się przypodobać osobom pokrewnym duchem.
Wszyscy biesiadnicy przyklasnęli ze zdumieniem. Panna de Saint-Yves zapłoniła się i była
bardzo rada. Panna de Kerkabon zaczerwieniła się również, ale nie była tak rada; czuła się nieco dotknięta, że ta dworność była nie dla niej; ale była tak poczciwa z natury, iż sympatia jej dla Hurona nie osłabła. Spytała go łaskawie, ile miał kochanek w Huronii.
- Tylko jedną - rzekł Prostaczek - była nią panna Abakaba, serdeczna przyjaciółka mojej drogiej karmicielki: trzcina nie jest prostsza, gronostaj bielszy, owieczki bardziej łagodne, orły dumniejsze, a jelenie lżejsze, niż była Abakaba. Ścigała raz zające w okolicy, blisko pięćdziesiąt mil od naszego domostwa; pewien źle wychowany Algonkin, mieszkający o sto mil dalej, zabrał jej zająca; dowiedziałem się o tym, pobiegłem, powaliłem Algonkina maczugą i przywlokłem go, ze spętanymi rękami i nogami, do stóp ukochanej. Krewni Abakaby chcieli go zjeść; ale ja nigdy nie smakowałem w takich biesiadach; wróciłem mu wolność, czym pozyskałem sobie jego przyjaźń. Abakaba była tak wzruszona moim postępkiem, że przełożyła mnie nad wszystkich zalotników. Kochałaby mnie jeszcze, gdyby nie to, że zjadł ją niedźwiedź. Skarałem niedźwiedzia; długo nosiłem jego skórę; ale to mnie nie pocieszyło.
Słysząc to panna de Saint-Yves uczuła sekretną przyjemność, że Prostaczek miał tylko jedną kochankę i że Abakaby już nie ma, ale nie zdawała sobie sprawy z przyczyn swego zadowolenia. Cały stół patrzył na Prostaczka; chwalono go wielce, że nie pozwolił towarzyszom zjeść Algonkina.
Okrutny delegat, który nie mógł powściągnąć szału pytań, zagadnął wreszcie Hurona, jaką religię wyznaje: anglikańską, gallikańską czy hugonocką.
3 Wszystkie te słowa są w istocie hurońskie (przyp. autora).
6
- Moją - odparł - tak jak wy swoj ą.
- Och! och! - wykrzyknęła dobra Kerkabońcia - ci niegodziwi Anglicy nie pomyśleli nawet o tym, żeby go ochrzcić!
- Bożeż ty mój! - mówiła panna de Saint-Yves - jak to być może, aby Huroni nie byli katolikami? Czy wielebni ojcowie jezuici nie nawrócili ich?
Prostaczek zapewnił, że w jego ojczyźnie nie nawraca się nikogo; że nigdy prawdziwy Huron nie zmienił przekonań i że nawet nie ma w ich języku wyrazu, który by oznaczał „niestałość". Ostatnie słowa nadzwyczaj spodobały się pannie de Saint-Yves.
- Ochrzcimy go! ochrzcimy go! - mówiła Kerkabońcia do przeora.
- Tobie, bracie, przypadnie ten zaszczyt; ja chcę koniecznie być chrzestną matką, ksiądz de Saint-Yves będzie go trzymał do chrztu: wspaniała ceremonia! W całej Bretanii będą mówili o tym. Cóż to za honor dla nas!
Liczna kompania zawtórowała gospodyni; goście krzyczeli:
- Ochrzcimy go!
Prostaczek odparł, że w Anglii wolno ludziom żyć wedle ich ochoty; oświadczył, że propozycja wcale mu nie przypada do smaku i że prawo Huronów warte jest co najmniej tyleż co bretońskie; dodał wreszcie, że odjeżdża nazajutrz. Dokończono jego butelczyny z wódką barbadyjską i każdy udał się na spoczynek.
7
XVIII
JAK HURON IMIENIEM PROSTACZEK DOSZEDŁ DO RODZINY
Wedle swego zwyczaju Prostaczek obudził się ze słońcem, z pianiem koguta, którego w Anglii i Huronii nazywają „trąbą dnia". Nie był w tym podobny do wykwintnisiów, którzy barłożą się w łóżku, aż słońce dokona połowy swego obrotu, którzy nie mogą ani wstać, ani spać, tracą mnóstwo godzin w stanie pośrednim między życiem a śmiercią i skarżą się jeszcze, że życie jest zbyt krótkie.
Zrobił już ze dwie lub trzy mile, zabił z trzydzieści sztuk zwierzyny kulą, po czym wracając zastał przeora Najświętszej Panny z Góry i jego zacną siostrzyczkę przechadzających się w szlafmycach po ogrodzie. Pokazał im zdobycz i dobywając spod koszuli mały talizman, który zawsze nosił na szyi, ofiarował im go w odpłatę dobrego przyjęcia.
- To mój najdroższy skarb - dodał - upewniono mnie, że będę zawsze szczęśliwy, póki będę nosił ten figielek na sobie; daję go wam, iżbyście byli zawsze szczęśliwi.
Przeor i pannica uśmiechnęli się z rozczuleniem z naiwności Prostaczka: dar ten stanowiły dwa dość licho odrobione portreciki, związane zatłuszczonym rzemykiem.
Panna de Kerkabon spytała, czy w Huronii są malarze.
- Nie - odparł - osobliwość tę mam od swojej mamki. Mąż jej wziął to łupem, ograbiwszy paru Francuzów z Kanady, którzy toczyli z nami wojnę... To wszystko, co mi wiadomo.
Przeor przyglądał się bacznie portretom; zbladł, ręce drżały mu ze wzruszenia.
- Najświętsza Panno z Góry! - wykrzyknął - toć to twarz mego brata i jego żony!
Siostra, przyjrzawszy się z równym wzruszeniem, orzekła to samo. Ogarnęło ich zdumienie, radość zmieszana z bólem; roztkliwili się, płakali; serce im biło, wydawali krzyki, wydzierali sobie portrety; brali je i oddawali je sobie dwadzieścia razy na sekundę; pożerali oczami portrety i Hurona; pytali go bezładnie, gdzie, kiedy i jak te portrety dostały się do rąk jego mamki: liczyli czas od wyjazdu kapitana; przypominali sobie, iż mieli wiadomość, że dotarł do ziemi Huronów i że od tej pory wszelki słych o nim zaginął.
Prostaczek powiedział im, że nie znał ojca ani matki. Przeor, człowiek wcale bystry, zauważył, że Prostaczek ma nieco zarostu: wiedział, że Huroni go nie mają.
- Ma włosy na brodzie, jest tedy synem Europejczyka... Brat ani jego żona nie dali znaku życia od czasu wyprawy na Huronów w roku 1669... Bratanek mój musiał być wówczas dzieckiem przy piersi. Mamka-Huronka ocaliła mu życie i zastąpiła matkę.
Wreszcie, po stu pytaniach i odpowiedziach - przeor i jego siostra wywnioskowali, że Huron jest ich rodzonym bratankiem. Uściskali go lejąc łzy; Prostaczek zaś śmiał się, nie mogąc sobie wyobrazić, aby Huron mógł być bratankiem przeora z Dolnej Bretanii.
Towarzystwo zjawiło się niebawem. Pan de Saint-Yves, który był wielkim fizjonomistą, porównał oba portrety z twarzą Prostaczka, po czym wywiódł bystro, że ma oczy matki, czoło i nos nieboszczyka kapitana, policzki zaś przypominają coś z obojga.
Panna de Saint-Yves, która nigdy nie widziała ani jego ojca, ani jego matki, upewniała, że Prostaczek zupełnie jest do nich podobny. Wszyscy podziwiali Opatrzność oraz cudowne związki
8
wydarzeń. Słowem, byli tak przeświadczeni o pochodzeniu Prostaczka, że on sam zgodził się być bratankiem przeora, oświadczając, że nie ma nic przeciw temu pokrewieństwu.
Zgromadzenie udało się podziękować Bogu do kościoła Najświętszej Panny z Góry, gdy Huron z obojętną miną zabawiał się w domu butelką.
Anglicy, którzy go przywieźli, gotowi rozwinąć żagiel, przyszli mu oznajmić, że czas w drogę.
- Widocznie - odparł - nie odnaleźliście tu stryjów i ciotek... Zostaję... Wracajcie do Plymouth: daję wam wszystkie swoje rzeczy; nie trzeba mi już niczego, skoro jestem bratankiem przeora.
Anglicy odpłynęli, niewiele troszcząc się o Prostaczka i o jego odnalezionych bretońskich krewniaków.
Skoro stryj i ciotka, i cała kompania odśpiewali Te Deum; skoro delegat jeszcze nadręczył Prostaczka pytaniami; skoro wyczerpano wszystko, na co może się zdobyć zdumienie, radość, roztkliwienie, przeor z Góry i ksiądz de Saint-Yves uchwalili co rychlej ochrzcić Prostaczka. Ale z dwudziestoletnim hurońskim dryblasem była cokolwiek inna sprawa niż z niemowlęciem, które się odradza bez własnej świadomości. Trzeba go było oświecić, co zdawało się niełatwe, gdyż ksiądz de Saint-Yves był przekonany, że człowiekowi, który nie urodził się we Francji, brak jest wszelkiego oleju w głowie.
Przeor zwrócił uwagę obecnych, iż mimo że w istocie pan Prostaczek, jego bratanek, nie miał szczęścia urodzić się w Dolnej Bretanii, posiada on dowcip wcale bystry; ze wszystkich jego odpowiedzi można osądzić, że tak po ojcu, jak po matce natura obdarzyła go hojnie w tej mierze.
Spytano go najpierw, czy kiedy czytał jaką książkę. Odparł, że czytał Rabelais'go w przekładzie angielskim i parę urywków z Szekspira, które umie na pamięć; znalazł te książki u kapitana, który go wiózł z Ameryki do Plymouth, a bardzo mu trafiły do smaku. Delegat nie omieszkał zadać mu paru pytań w kwestii tych książek.
- Przyznam się - odparł Prostaczek - że domyśliłem się tego i owego, reszty zaś nie rozumiałem zgoła.
Słysząc to ksiądz de Saint-Yves zauważył, że i on sam, i większość ludzi zawsze czyta w ten sposób.
- Czytałeś zapewne Biblię - spytał.
- Bynajmniej, księże proboszczu; nie było jej wśród książek kapitana... nigdy nawet o niej nie słyszałem.
- Oto, jakie to ladaco ci Anglicy - wykrzyknęła panna de Kerkabon - więcej im warta sztuczka Szekspira, śliwkowy pudding i butelka rumu niż cały Pięcioksiąg! Toteż nie nawrócili nikogo w Ameryce... To ludzie przeklęci od Boga: tylko patrzeć, jak odbierzemy im Jamajkę i Wirginię.
Na razie sprowadzono z Saint-Malo najzdolniejszego krawca, aby ubrać Prostaczka. Towarzystwo rozstało się. Delegat powędrował ze swymi pytaniami gdzie indziej. Odchodząc, panna de Saint-Yves odwróciła się kilka razy, aby popatrzeć na Prostaczka, on zaś skłonił się jej niżej niż komukolwiek w życiu.
Przed rozstaniem delegat przedstawił pannie de Saint-Yves swego syna, drągala, który świeżo opuścił kolegium; ale ledwie nań spojrzała, tak była zajęta dwornością Hurona.
9
XVIII
JAK HURON IMIENIEM PROSTACZEK NAWRÓCIŁ SIĘ
Przeor czując się nieco w wieku i rozumiejąc, że Bóg zesłał mu bratanka na pociechę starości, ułożył sobie, że mógłby mu przekazać swój urząd, gdyby mu się udało ochrzcić go i skłonić do włożenia sukienki zakonnej.
Prostaczek miał wyborną pamięć. Wrodzona dolnobretońska krzepkość, zahartowana klimatem Kanady, dała głowie jego taką tęgość, że kiedy w nią było tłuc, zaledwie czuł cośkolwiek; co zaś wyryto wewnątrz, nie zacierało się nigdy. Nigdy niczego nie zapominał. Inteligencję miał żywą i jasną; ponieważ dziecięctwa jego nie przeładowano zbytecznymi bredniami, którymi dławią je u nas, pojęcia wchodziły w jego głowę nie zaćmione niczym. Przeor postanowił wreszcie dać mu do czytania Nowy Testament. Prostaczek wchłonął go z przyjemnością; ponieważ jednak nie wiedział, gdzie i kiedy zdarzyły się wszystkie te przygody, nie wątpił, że teatrem wypadków była Dolna Bretania, i przysiągł, że obetnie nos Kaifaszowi i Piłatowi, o ile spotka kiedy tych hultajów.
Stryjaszek uradowany dobrymi skłonnościami chłopca oświecił go w krótkim przeciągu czasu; pochwalił jego zapał, ale pouczył go, że zapał ten jest spóźniony, ile że ludzie ci pomarli jakieś tysiąc sześćset dziewięćdziesiąt lat temu. Niebawem Prostaczek nauczył się prawie całej książki na pamięć. Zadawał czasem pytania, które wprawiały przeora w wielki kłopot. Często musiał się radzić księdza de Saint-Yves, który, nie wiedząc co odpowiedzieć, sprowadził jezuitę, iżby dokończył nawrócenia Hurona. Wreszcie łaska podziałała: Prostaczek przyrzekł zostać chrześcijaninem. Nie wątpił, że będzie trzeba zacząć od obrzezania.
- Nie widzę - mówił - w książce, którą mi dano, ani jednej osoby, która by nie była obrzezana; oczywiste jest tedy, że muszę uczynić ofiarę ze swego napletka; im prędzej, tym lepiej.
Nie namyślał się długo; posłał po chirurga i prosił o dokonanie zabiegu, mniemając, iż niezmiernie ucieszy tym faktem pannę de Kerkabon i całe towarzystwo. Frater, który nie robił jeszcze niczego podobnego, uwiadomił rodzinę, która podniosła krzyk. Poczciwa Kerkabońcia drżała, aby bratanek, chłopiec rezolutny i chybki do czynu, nie zrobił sobie tej operacji sam i bardzo niezręcznie i aby nie wynikły stąd smutne następstwa, którymi damy interesują się zawsze przez dobroć serca.
Przeor sprostował pojęcia Hurona: przedstawił mu, że obrzezanie wyszło już z mody, że chrzest jest o wiele łagodniejszy i bardziej zbawienny; że zakon łaski inny jest niż zakon surowości. Prostaczek, który miał wiele prawości i rozsądku, spierał się, ale uznał swój błąd (co w Europie jest między dysputantami dość rzadkie); wreszcie przyrzekł dać się ochrzcić, kiedy rozkażą.
Najpierw trzeba było wyspowiadać się; to było najtrudniejsze. Prostaczek miał wciąż w kieszeni książkę, którą dostał od stryjaszka. Nie znalazł tam, aby bodaj jeden z apostołów się spowiadał, i to uczyniło go bardzo opornym. Przeor zamknął mu usta, pokazując w liście świętego Jakuba Młodszego słowa, które tyle krwi psują heretykom: „Wyznawajcie swoje
10
grzechy jedni drugim". Huron zamilkł i wyspowiadał się franciszkaninowi. Kiedy skończył, wywlókł dobrego ojca z konfesjonału, zajął jego miejsce, jego zaś rzucił na kolana przed sobą:
- Nuże, przyjacielu, powiedziano jest: „Wyznawajcie swoje grzechy jedni drugim"; ja ci powiedziałem swoje, nie wyjdziesz stąd, póki mi nie opowiesz twoich.
To mówiąc gniótł go tęgo kolanem. Franciszkanin zaczął drzeć się na cały kościół. Zbiegli się ludzie i ujrzeli katechumena, jak dławił mnicha w imię świętego Jakuba Młodszego. Radość z ochrzczenia hurońsko-angielskiego Dolnobretończyka była tak wielka, że darowano mu te wybryki. Wielu nawet teologów było zdania, że spowiedź nie była potrzebna, skoro chrzest zastępuje wszystko.
Umówiono dzień z biskupem z Saint-Malo, który, można sobie wyobrazić, mile połechtany nadzieją ochrzczenia Hurona, przybył we wspaniałym stroju, otoczony klerem. Panna de Saint- Yves, błogosławiąc Boga, włożyła najpiękniejszą suknię i posłała do Saint-Malo po fryzjerkę, aby godnie wystąpić na ceremonii. Pytalski delegat przybył wraz z całą okolicą. Przystrojono wspaniale kościół, ale kiedy trzeba było Hurona zaprowadzić do zakrystii, okazało się, że go nie ma.
Stryj i ciotka zarządzili poszukiwania. Mniemano, że swoim zwyczajem poszedł na polowanie. Uczestnicy rozbiegli się po lasach i siołach: ani śladu Hurona.
Zaczęto się obawiać, czy nie wrócił do Anglii. Przypominano sobie, iż mawiał, że bardzo lubi ten kraj. Przeor i jego siostra byli przeświadczeni, że w krainie tej chrzest jest nieznany i drżeli o duszę bratanka. Biskup, stropiony, zabierał się do odwrotu. Przeor i ksiądz de Saint-Yves byli w rozpaczy. Delegat wypytywał przechodniów ze zwykłą powagą. Panna de Kerkabon płakała; panna de Saint-Yves nie płakała, ale wydawała głębokie westchnienia świadczące o jej upodobaniu w sakramentach. Przechadzały się obie smutno wśród wierzb i trzcin okalających pobliską rzekę, kiedy ujrzały w rzece dużą postać, dość białą, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Wydały głośny krzyk i odwróciły się. Ale niebawem ciekawość przemogła inne względy; obie panienki wśliznęły się między trzciny i upewniwszy się, że ich nikt nie widzi, starały się zobaczyć, co to takiego.
11
XVIII
CHRZEST PROSTACZKA
W tej chwili nadbiegli przeor i proboszcz: spytali Prostaczka, co tu robi.
- Do paralusza, panowie, czekam na chrzest: od godziny tkwię w wodzie po szyję. To się nie godzi, doprawdy, dać mi marznąć tak długo.
- Drogi bratanku - rzekł czule przeor - nie ma zwyczaju chrzcić w Dolnej Bretanii w ten sposób. Ubierz się i chodź z nami.
Słysząc to panna de Saint-Yves szepnęła do towarzyszki:
- Myśli pani, że on zaraz się ubierze?
Ale Huron rzekł:
- Tym razem nie omamicie mnie tak łatwo jak kiedyś. Pilnie studiowałem od owego czasu i jestem zupełnie pewny, że chrzci się tak a nie inaczej. Eunucha królowej Kandacji ochrzczono w strumieniu; niech mi pan pokaże, proszę, w książce, którą mi dałeś, aby ktoś inaczej brał się do rzeczy. Albo się wcale nie chrzczę, albo chrzczę się w rzece.
Daremnie tłumaczono mu, ze zwyczaje się zmieniły: Prostaczek był uparty jak Bretończyk i Huron razem. Wracał wciąż do eunucha królowej Kandacji; mimo zaś że ciotka jego oraz panna de Saint-Yves, przyglądając mu się z wikliny, miały prawo powiedzieć, iż nie jemu przystało powoływać się na podobne indywiduum, nie uczyniły tego przez dyskrecję. Sam biskup przybył na odsiecz, co jest sukurs nie lada; ale nic nie wskórał. Huron spierał się z biskupem.
- Pokażcie mi - mówił - w książce, którą mam od stryja, jednego człowieka, który by się nie chrzcił w rzece, a zrobię wszystko, co wam się podoba.
Ciotka, zrozpaczona, przypomniała sobie, że za pierwszym razem, kiedy bratanek złożył ukłon towarzystwu, skłonił się przed panną de Saint-Yves głębiej niż przed innymi: nawet księdza biskupa nie pozdrowił tak serdecznie a z takim szacunkiem jak tę piękną pannę. Postanowiła tedy zwrócić się do niej: prosiła, aby wpływem swoim skłoniła Hurona do przyjęcia chrztu na sposób mieszkańców Bretanii. Nie postało jej w głowie, aby bratanek mógł być chrześcijaninem, gdyby się uparł dostąpić chrztu w bieżącej wodzie.
Panna de Saint-Yves zarumieniła się z uciechy, jaką jej sprawiało owo doniosłe zlecenie; zbliżyła się skromnie do Prostaczka i ściskając mu dłoń w sposób wielce, zaiste, szlachetny, rzekła:
- Czy pan nic nie chce zrobić dla mnie?
Wymawiając te słowa to spuszczała oczy, to znów podnosiła je ze wzruszającym wdziękiem.
- Och, wszystko, co pani zechce, co pani rozkaże: chrzest z wody, ognia, krwi; nie ma rzeczy, której bym pani odmówił.
Panna de Saint-Yves mogła się chlubić, że dokonała w dwóch słowach tego, czego nie mogły zdziałać ani nalegani...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]