[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W�adys�aw Stanis�aw ReymontFranekBy� maszynist�, inspicjentem, afiszerem, zamiataczem, statyst� i B�g wie, czymju� nie by�. W towarzystwie, dokt�rego sk�adu nale�a�, spe�nia� wszystkie funkcje a gdyby by�o potrzeba, m�g�nawet "pokazywa� bog�w", to jestprzedstawia� nieme lub kilkowyrazowe role. By� najniezb�dniejszym rekwizytemtowarzystwa.Franek, zmian�! Franek, potrzeba laski na scen�! Franek, po jakich ja s�owachwychodz�? Franek, dzwoni�, Franek,do kurtyny! - To "Franek", "Franek" - na wszystkie tempa wywo�ywane i wszystkimirodzajami g�os�wrozbrzmiewa�o zawsze podczas spektaklu po scenie, kulisach i garderobie ma�egoprowincjonalnego teatru. A on,ma�y, suchy, z twarz� pergaminow�, d�ug� a p�ask� bez wyrazu, pomi�t�, z twarz�g�odomora, o tonie brudnym,popryszczonym wyrzutami - ko�ciach policzkowych dziwnie zapadni�tych, o czoleniskim, cofni�tym przyskroniach w ty�, poplamionym ��tymi plamami, zaczerwienionym zawsze. Ubrany wjasne palto wype�z�e izniszczone - w sztylpach lakierowanych, imituj�cych d�ugie buty - zawsze wjakiej� �okiejce na g�owie, biega� bezodpoczynku od aktora, kt�remu pomaga� robi� brzuch z poduszki, do dyrektora,kt�ry na p� ubrany wygl�da� przezotw�r w kurtynie na wchodz�c� publiczno��, a kt�remu o samego wyj�cia na scen�trzeba by�o szuka� jakiej�garderoby. Tam potrzeba by�o wylecie� z kijem przed teatr, rozp�dzi� band�ha�asuj�cych Zydziak�w, tu przynie��amantce jeden z trzech kufli piwa, bez wypicia kt�rych nie gra�aby, przykr�ci�lampy i lecie� szybko do kur�tyny,aby j� podci�gn�� - "a uwa�nie, b�a�nie, na gazy, m�wi� ci sto razy", jak cospektakl powtarza� dyrektor i znowubiec, bra� scenariusz w r�k� i mie� w pogotowiu wszystkie drobne rekwizyty. Tak,bo by� i rekwizytorem. Bra� podwa ruble od przedstawienia za dostarczanie wszystkiego, co tylko by�o potrzebnedo ubierania sceny. Wyr�cza�tak�e re�ysera, a mianowicie wtedy, kiedy to publiczno�ci, s�aboreprezentowanej, trzeba oznajmi�, �e "z powodupustek w kasie teatr zamyka si�". Spe�nia� to ostatnie nie z przyjemno�ci�, bowiedzia�, �e po takim odwo�aniuprzedstawienia, dostanie tylko po�ow� koszt�w i nic z dzia��w na swoje trzymarki. Towarzystwo grywa�o nadzia�y, kt�rych lwi� cz�� zabierali dyrektor z Simonk�, naiwno-liryczno-operetkowo-gabinetow� primadonn�,ojciec dramatyczny i komik, niepor�wnany "kanciarz", bo pierwszy amant -wspaniale, modnie ubrane bydl� by�"krowientur�" �wie�� jeszcze, przeto ma�o p�atn�. Swoj� drog� Franek spe�nia�tyle uci��liwych obowi�zk�w bezszemrania. By� wsz�dzie, gdzie go tylko mogli potrzebowa�. Zdawa� si� dwoi� itroi�, aby tylko nastarczy�.Szturcha�ce, bo i to go spotyka�o od zniecierpliwionych, kaprysy, dzikie pop�dyzdenerwowanych, szyderczeuwagi, wszystko to znosi� z niewyczerpan� cierpliwo�ci�. Zdawa� si� nie mie�krwi i nerw�w w sobie. Tylkoczasami, gdy mu kto za bardzo dokuczy� lub za bole�nie poci�gn�� za w�osy,oczyma b�yska� �a�o�nie, lecz milcza�.Ach, te oczy! co one tam robi�y pod t� nieforemn�, przykryt� ��taw� czupryn�czaszk�? Takie wielkie,.barwy najciemniejszego lazuru, a wiecznie pokryte jak�� zas�on� szklist� - jakby�ez zastyg�ych. Zdawa�o si�, �e ich�wiat�o skierowane jest z zewn�trz - w jakie� przepa�ciste g��bie ducha. Zpowodu tych oczu cierpia� najwi�cej odamanta, kt�ry mia� g��boko schowane bez wyrazu i koloru oczy.- Co takiemu bydlakowi po nich? - mawia� - gdyby cz�owiek mia� podobne, to -no!...To "no" by�o wypowiadane z jakim� rozmarzaj�cym mrugni�ciem i mia�o g��bokosi�gaj�ce znac&enie.Franek pomimo wszystkiego trzyma� si�, tego jednego towarzystwa od latkilkunastu. Przywi�zywa� si� dowszystkich, kt�rzy w nim byli czas jaki�, a szczeg�lniej do dyrektora, u kt�regoojca zacz�� swoj� artystyczn�karier� - mo�e � marzeniami o s�awie? z dusz� przepe�nion� pragnieniem graniaHamlet�w, Lear�w itd., mo�e! Totak dawno. M�wi�, �e ju� nie pami�ta, gdy go jaki nowicjusz zapytywa�. Pogrzeba�przesz�o�� tak g��boko z jejporywami, t�sknot�, nadziejami, �e chwilami naprawd� nie wiedzia�, czy istnia�akiedy. By� pogodzony z dol�; nanic nie czeka�, niczego nie pragn��. �y� z dnia na dzie�, z godziny na godzin�,aby dalej. Zadzwoni�, kurtynazapadnie i sza - bez bis�w - jak si� raz odezwa�.Zreszt� by� milcz�cy, nie lubi� rozprawia�. Bo i o czym?Ani s�ucha� rozmawiaj�cych. Co go to wszystko obchodzi�o? Mia� robot� - robi�,nie my�la�; nie mia� - szed� zsuflerem Zmar�lakiem do knajpy i gra� dniami, ca�ymi w domino - i tak�e niemy�la�. Brak�o partnera albo by� zabardzo spity - szed� spa� - ot, i wszystko!Oboj�tno�� jego by�a nieczu�o�ci�.Za jego pracowito�� niezmordowan�, przywi�zanie bezinteresowne, odwzajemniano musi� nieraz na r�ny spos�b.Niewielu, co prawda, widzia�o w nim cz�owieka, tylko jakie� popychad�o, automat,us�uguj�cy r�wnie dobrze ipo�piesznie tak za ku�aka, jak i za dziesi�tk�.Sensacj� zrobi� pewnego razu na pr�bie. Bohaterka, wype�niaj�ca prywatnieobowi�zki dyrektorowej, przysz�a napr�b� w z�otym humorze.- Franek, piwo! - W tej chwili prawie postawi� przed ni� kufel. Knajpa by�aobok. A ona, sko�czywszy pokazywaniewszystkim pier�cionka, kt�ry dosta�a na wczorajszej bibce - robi�a tak zawsze -zawo�a�a go w kulis� iwspania�omy�lnie zaproponowa�a, aby si� przeni�s� na mieszkanie do jej kuchni.- Bo ty podobno nigdzie nie mieszkasz?- E-e - mieszkam, prosz� pani dyrektorowej.Lubi�a ten tytu�.- Gdzie?- Tam na Olejnej. Pani dyrektorowa nie wie? mieszkamy ze Zmar�lakiem razem.- To bydl� rozpoi ci�.- C� to szkodzi, prosz� pani?- No, tak, tak - ale u mnie nie mo�esz by� pijany.- Dobrze, nie b�d� pi� - wszystko mi jedno.I uca�owa� na podzi�k� r�ce kandydatki na dyrektorowa.- Sprowad� si� zaraz.- Dobrze.Akurat kto� go potrzebowa� pos�a� do szewca i w tym celu �ci�gn�� nawet z n�gkamasze, kt�rym na gwa�t pomocda� nale�a�o, i siedz�c w kulisie, g�osem tylko mia� bra� udzia� w pr�bie.- Franek, zaniesiesz, widzisz - niech ci na poczekaniu zrobi.Franek przybra� stanowcz� min� i powiedzia�, �e nie ma czasu, nie p�jdzie.- Dlaczego, ma�po, nie p�jdziesz?- Bo przeprowadzam si�.- Sk�d? gdzie?- Od Zmar�laka do dyrektorowej.- Ha! ha! - Franek si� przeprowadza, ha! ha! wybornie! - przeprowadza si�!- Po�amani bohaterzy i dotkni�te szpicem Kronosa bohaterki! Prosz� o g�os!Ho�ota - cicho�e, bo chc� powiedzie�co� arcyweso�ego. Uciszono si�.- Oto! powiadam, �e nasza Esmeralda vel Simonka bierze sobie tego oto Quasimodana stajni� - czyli inaczej,m�wi�c j�zykiem dla was zrozumia�ym, nasze factotum - m�wi�cy s�yn�� zwyszukanych zwrot�w i por�wna� wmowie - przeprowadza si�, s�yszycie? - zaanga�owa�a go przed chwil� dowszystkiego - i przeprowadza si�.M�ska po�owa towarzystwa wybuchn�a �miechem, tak im si� to komiczne wyda�o,�e�ska za� ��ci� i �lin� - tymzjadliwiej, �e dyrektorowa oddali�a si�.- Faktora chce mie� pod r�k�, obro�c�, parawan, kasjera.- Kupi�aby sobie lepiej nowy garnitur z�b�w, bo starym wczoraj o ma�o si� nieud�awi�a.- Czy pani chcesz naby� stary? B�d� po�redniczy�, mo�e odst�pi po zni�onejcenie, jako dla istotnie potrzebuj�cej -szepn�� z galanteri� zjadliw� "charakterystyczny".- Och! pan jeste�...- Zachwycaj�cy! - podsuflowa� cicho.- O nie! raczej chwytaj�cy "b�benk�w" na karty.- Za kt�re to zyski, m�wi�c nawiasem, pozwalasz mi si� pani nazwa� czasamiszcz�liwym swoim wielbicielem -odpowiedzia� cicho z uk�onem.Aktorka z godno�ci�, jak przysta�o na matk� dramatyczn�, odesz�a w kulisy.- Widzia� pan przed chwil� to publiczne afiszowanie si� z pier�cionkiem, wiadomojak nabytym? O! ona umienaci�ga� facet�w! I ja, kt�ra by�am w pierwszych towarzystwach, u Texia,Ko�cieleckieg�, musz� z takimikolegowa�! Ach, to okropne!... Ani to g�osu, talentu, postawy... Bo to, prosz�pana, co pan w niej widzisz, towszystko sztuczne - od Pika - i to si� tak rozrzuca! Ja mam przecie� r�ce tak�emo�liwe do pier�cionk�w, co,nieprawda? I ja tak�e mog�abym je mie�, gdybym tylko chcia�a, oho! w Warszawie wBellevue to facety podali mi zkrzese� garnitur z�oty - naprawd�, jak Bozi� kocham! Ale nie wzi�am �- nie, zabardzo siebie szanuj� - bra� odobcych! Co innego, jakby znajomy, przyjaciel taki serdeczny, jak pan, dawa�, tobym wzi�a - ale inaczej nie,nigdy... M�wi�a to szeptem, szepleni�c i mizdrz�c si� "naiwna" m�oda, mo�e 24-letnia kobieta, do�� przystojna, alezniszczona �yciem, do m�odego wielbiciela, kt�ry, wida� by�o, �e na dzie�takiego s�odkiego spotkania musia�zrzuci� z siebie mundur szkolny dla wi�kszej niepoznaki - bo wygl�da�, jak zkrzy�a zdj�ty. Wcisn�� si� w krzes�o,tak �e ledwo go by�o wida� i od ka�dego wchodz�cego odwraca� si� z przestrachem,jakby inspektora przeczu�.- Franek! - wo�a�a niezdecydowanego wzrostu, wieku, p�ci i pi�kno�ci aktorka onieustalonym repertuarze.- Franek! id�, przeprowadzaj si� pr�dzej, bo pani dyrektorowa czeka, �eby�pr�chno wymi�t� z mieszkania, nimgo�cie nadejd�.- No, a tymczasem mo�esz to tutaj zrobi�! - zawo�a� kt�ry� �miej�c si�.Aktorka sp�on�a z gniewu i przyciszonym od z�o�ci g�osem sykn�a:- Rodin!- Gonerilla!Tyranizowa�a matk� w najpodlejszy spos�b.- Ale�, na Boga! kiedy� si� pr�ba zacznie?Franek wysun�� si�.- Jeszcze nie ma wszystkich.- Trzeba pos�a�, niech przychodz�. M�j Zmar�laczku, id� no po te krowienty, bojak pragn� dobrego dzia�u, oddamrol� i r�bcie sobie, co chcecie.- Powiniene� to dawno zrobi�, publiczno�� umia�aby to oceni�.- Och! publiczno�� i tak jest wdzi�czna dyrektorowi, �e mena�erii nie puszcza nascen�.- Tak, ca�ej nie - tylko niekt�re okazy...- Panie!...- Cicho, os�y! Kalacie karczemn� zwad� �wi�ty przybytek sztuki. K...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]