[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PrzełożyłMAREK MARSZAŁISKRY. WARSZAWA.1985lviii! łiiyyinatii" OuncOpracowanie gifilicznc Ka/imicr/ hLil.itkn.-VM.Rctluktoi. ZoFia UhrynowskaRcŁłakuit t>;chnii;7n\ Elżbiet*! Ko7;ikKorekloi. Ag.n;i BoldokC SIĘGA DRUGAluad'DibKiedy mój ojciec, Padyszach Impcialoi. dowiedział się o mierci księcia Lcto i jej okoliczno-ciach, wpadł we wciekłoć. jakiej nigdy do tci por\ nie widyielismy u niego. Oskaryał moJa matkęi umowę /mus/ajšcš go do os^id/cnia Benc Gessent na ironie. Oskar/al Gildię i nikc/emncgostarego barona. Oskarżał każdego, kto mu się nawinšł, mnie nawet me wyłac/ajai,. bo, jak mówił.byłam c/arownicš jak wszystkie inne.A kied\ usiłowałam go pocieszyć, mówišc, że przeprowadzono to podług starodawnego praw;'samozachowama. szanowanego nawet przez najda\\nic|szych władców, wymiał mnie szydcrc/oi zapMal. c/y uważam go za mięczaka. Wtedy zrozumiałam, że do 1'urii doprowadził go nie żalpo zmarły m księciu, lec/ lo. co owa mierć oznaczała dla królewskiej krwi.Kiedy wracam do tego pamięciš, mylę, że również mój ojciec mógł posiadać pewien dar czytaniaprzyszłoci, ponieważ bez wštpienia linia jego i Muad'Diba miały wspólnych przodków.,W domu ino^yo o|L;r piói.i ksn;/im/ki lnil.in1SBN 83-207-0772-2Copyright(c)1965 h.i l i.ink Herben. Ml Rijilils Rcsci\cilFin ilu' Polish tr.iiisl.iliDii copyrigh>(c)b\ Maick Marszal. Warszawa 1985- Teraz Harkonnen ?abije Harkonnena - w\s7eptat Pani.Obudził się na krótko przed zapadnięciern nocy. w po/yfji sicdytjcej w uszczel-nionym i zaciemnionym liltrnamiocie. Gdy to mówił, słyszał nicwy rane ruchy matkidochodzšce stamtšd, gdzie spala oparta o przeciwicgl;) sciiinę namiotu. Rzucił okiemna czujnik zbliżeniowy na podłodze, sprawd/ajšc tarc/e owietlone \\ mroku lumino-forami.- Wkrótce nadejdzie noc - powied/iala jego matka. - Moż.e by podniósłburty namiotu?Od dłuższego czasu Pani zdawał sobie sprawę, ze jej oddech się /mienił, /e zachowujew ciemnoci milczenie, aż upewni się. ?c on nie pi.- Podniesienie burt nie nic da - powiedział. - Była burza. Piasek przykryłnamiot. Odkopię nas niebawem.- Wciq/ ani ladu Duncana?- Ani ladu.Pani bezwiednie potarł ksišżęcy sygnet na kciuku i zadygotał w przypływie nagłejwciekłoci na samš substancję planety, która przyczyniła się do zamordowania jegoojca.- Słyszałam nadcišganie burzy - powiedziała Jessika. , .Te nic nie znaczšce słowa matki pomogły iflu nieco w odzyskaniu spokoju. Skupiłpamięć na burzy, kiedy to oglšdał, jak się zaczynała za przezroczystš ciankš ichfiltrnamiotu - delikatne nitki pasku przebiegajšce basen, po czym strugi i warkoczeprujšce niebiosa. Zapatrzył się na skalnš iglicę, która na jego oczach zmieniała kształtpod tym uderzeniem, przechodzšc w niski klin barwy cheddara. Piach nawiewany dobasenu przyćmił nieM) mętnym curry, a następnie odcišł wszelkie wiatło przykrywajšcnamiot. Kabłški namiotu raz jeden skrzypnęły przejmujšc nacisk i zapadła cisza prze-rywana jedynie stłumionym sapaniem chrap, których miechy tłoczyły z zewnštrz powie-trze.- Sprawd jeszcze raz odbiornik - powiedziała Jessika.- Nie ma sensu, iWymacał wodowód filtrfraka w chomštku na szyi, nabrał ciepławy haust w ustai pomylał, że oto zaczyna prawdziwš arrakańskš egzystencję - żyjšc wilgociš odzy-skanš ze swego własnego wydechu i ciała. Jałowa i bez smaku była ta woda, lecz przy-najmniej przepłukał gardło.Jessika słyszała, jak Pauł pije, poczuła przyleganie gładzi własnego filtrfrakado ciała, ale swego pragnienia nie przyjęła do wiadomoci. Godzšc się na nie należałobyszeroko otworzyć oczy na straszliwe rygory Arrakis, .na której muszš strzec nawet la-dowych iloci wilgoci, troszczyć się o parę kropel z odłówek namiotu, odmawiać sobieoddechu pod gołym niebem. O ileż łatwiej zapać z powrotem w sen. Lecz tego dniaco jej się przyniło, kiedy zasnęła, i wspomnienie zwidu przyprawiło jš o drżenie.Zanurzała swe upione dłonie w rzece piasku, gdzie wypisano imię: "Ksišżę LetoAtryda". Piach zasypywał imię, a ona krzštała się, by je odtworzyć, lecz zanim doszłado ostatniej litery, zacierała się pierwsza. Piasek nie chciał się zatrzymać. Jej sen prze-szedł w zawodzenie: coraz dononicjsze i dononiejsze. W dwięku tego bezsensownegozawodzenia częć jej pamięci rozpoznała jej własny głos, kiedy była maleńkim dziec-kiem, niemowlęciem niemal. Jaka kobieta, niezbyt wyrana w pamięci, oddalała się.Moja nieznana matka - pomylała Jessika. - Bene Gesserit. która mnie zrodziłai oddała siostrom, ponieważ tak jej przykazano zrobić. Czy była zadowolona, że po'zbywa się harkonneńskiego dziecka?- Ich czuły punkt, w który trzeba uderzać, to przyprawa - powiedział Paul. 'Jak on może myleć w takiej chwili o ataku? - zadała sobie pytanie.- Cała planeta ugina się od przyprawy - odparła. - Jak można ich tu uderzyć?Słyszała, jak się porusza, doszło jš szuranie sakwy wleczonej po podłodzenamiotu.- Na Kaladanie była to potęga morska i powfetrzna -rzekł. -Tutaj jest potęgapustynna. Kluczem sš Fremeni.Jego głos doleciał spod zwieracza namiotu. Dzięki szkoleniu Bene Gesserit rozpo-znała w )ego tonie nie przetrawionš urazę do siebie. Przez całe życie uczono go nienawicido Harkonnenów - pomylała. - Teraz odkrył, że sam jest Harkonnenem... przezemnie. Jakże mało mnie zna! Byłam jedynš kobietš księcia. Przyjęłam jego życie i jegowartoci, aż po zleceważenie rozkazów Bene Gesserit.Pod dotknięciem Paula rozjaniła się fiszka jarzeniowa, wypełniajšc kopulastšprzestrzeń zielonym promieniowaniem. Paul kucnšł przy zwieraczu, kaptur filtrfrakamiał przystosowany do otwartej pustyni - czoło zasłonięte, filtr naustny założony,dopasowane wtyki nosowe. Tylko jego ciemne oczy były widoczne: wšski pas'ek twarzy,która raz jeden skierowała się ku niej i odwróciła.--- Przygotuj się na otwartš przestrzeń - powiedział stłumionym przez filtrgłosem.Jessika nasunęła filtr na usta. zajęła się sposobieniem kaptura, ledzšc jak Paulzrywa plombę namiotu. Piasek zachrzęcił przy otwieraniu zwieracza, z chropowatymszumem sypał się do namiotu, zanim Paul unieruchomił ziarenka za pomocš kon-densatora statycznego. Po przywróceniu aparatem statyki ziaren w cianie piaskupozostała wyrwa. Paul wyliznšł się i Jessika towarzyszyła mu słuchem w |ego drodzena powierzchnię. Co tam zastaniemy? - zastanawiała się. - Harkońncńskie oddziałyi sardaukarzy - to sš niebezpieczeństwa, jakich należy się spodziewać. Lecz co z niebez-pieczeństwami nieznanymi? Pomylała o kondensatorze statycznymi innych dziwnychinstrumentach w sakwie. Wszystkie te przyrzšdy stały się nagle w jej umyle symbolamizagadkowych niebezpieczeństw.Poczuta niebawem goršce tchnienie pustyni, na policzkach ponad filtrem, gdziepozostały odsłonięte.- Podaj sakwę.Głos Paula cichy był i ostrożny. Zerwała się posłusznie i przywlokła sakwę popodłodze, słuchajšc bulgotania literjonów wody. Podniósłszy oczy ujrzała sylwetkęPaula rysujšcš się na tle gwiazd.- Daj - rzekł. I chwyciwszy wycišgniętš' rękš /sakwę wywindował jq nagórę.Teraz widziała jedynie kršg gwiazd. Wyglšdały jak wietlne ostrza broni wymię- ^rzonej w niš z nieba. Deszcz meteorów przecišł ten jej skrawek nocy. Meteory jawiłyjej się jak ostrzeżenie, jak pręgi tygrysie albo jak wietliste kamienie nagrobne, cina-jšce krew w jej żyłach. Zimny dreszcz jš przeszedł na wspomnienie ceny wyznaczone) zaich głowy.- Popiesz się - powiedział Paul. - Chcę zwinšć namiot.Struga piachu z powierzchni musnęła jej lewš rękę. Ile ziarenek piasku zmiecisię na dłoni? - zastanawiała się.- Pomóc ci? - zapytał Paul.- Nie.Przełknšwszy w zaschniętym gardle wsunęła się do otworu, piach o skondensowa-nej gęstoci zachrzęcił pod jej dłońmi. Paul wycišgnšł i podał jej ramię. Stanęłaprzy nim na gładkiej łasze pustyni, rozglšdajšc się wokoło. Piasek prawie po brzegiwypełniał basen, z którego pozostały tylko niewyrane krawędzie skalnego wieńca. Za-pucił się dale) w ciemnoć swymi wyszkolonymi zmysłami.Szelesty drobnych zwierzšt.Ptaki.Zawał wypartego piasku, a w nim słabe odgłosy jakiego stworzenia. Składanienamiotu przez Paula i jego powrót na powierzchnię.Noc ustšpiła przed blaskiem gwiazd na tyle jedynie, by groba wychyliła się z każ-dego cienia. Jessika wpatrywała się w plamy czerni.Czerń jest olepłym wspomnieniem - pomylała. - Nasłuchujemy głosów sfory.okrzyków tych, którzy polowali na naszych przodków w tak zamierzchłej przeszłoci,/e pamiętaji) ja tylko najprymitywniejsze komórki naszego ciahi. Us/y widzš. Nozdrzawidzš. !' -Za chwilę Pani stanšł przy niej mówišc:- Duncan mi powiedział, że jeli go złapiš, wytrzyma... do tego czasu. Musimyjuż stšd uchodzić.Zarzucił sakwę na ramię, podszedł do płytkiego obrzeża basenu. Wspišł się naskalnš półkę wychodzšcš na otwartš pustynię w dole. .lessika machinalnie poszław jego lady, uwiadamiajšc sobie, że teraz żyje w orbicie swego syna. Ponieważmoja rozpacz jest teraz cięższa od piasku oceanów - pomylała. - Ta planeta wyja-łowiła mnie ze wszystkiego prócz celu. który jest najdawniejszy: jutrzejsze życie. Teraz 'żyję, aby żył mój młody ksišżę i majšca dopiero przyjć na wiat córka.Odnoszšc wrażenie, że piasek czepia się jej stóp. dobrnęła do Paula.Spoglšdał ku północy, ponad pasmem skał. zapatrzony na odległy szaniec. Skalnyprofil przypominał z daleka antyczny pancernik morski na tle gwiazd. Jego długastrzała unosiła się na niewidzialnej lali lasem bumerangowych anten, odchylonymiw tył kominami, wypiętrzeniem w kształcie litery p...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]