[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: ESTHER M. FRIESNERTytul: urodziny(A Birthday)Z "NF" 7/99Budz� si� pami�taj�c, �e dzi� jest szczeg�lny dzie�. Urodziny Tessy. Sko�czy sze�� latek. Oznacza to, �e p�jdzie do szko�y i ju� w og�le nie b�d� mog�a widywa� jej w ci�gu dnia.Moi przyjaciele wydaj� z tej okazji przyj�cie dla Tessy i dla mnie. Zaproszenie le�y na moim nocnym stoliku, oparte o telefon, �ebym przypadkiem nie zapomnia�a. A naprawd� chcia�abym m�c zapomnie�. Na brzegach kartki kozio�kuj� r�owe pandy, a w �rodku moja przyjaci�ka Paula swoim pi�knym odr�cznym pismem wypisa�a miejsce i godzin� rozpocz�cia uroczysto�ci. Wstaj�, ubieram si� i przygotowuj� na czekaj�cy mnie dzie�. Przed wyj�ciem z mieszkania upewniam si�, �e nie zamkn�am Kwika w szafie, jak mi si� to ju� nieraz zdarza�o. Kwik to m�j kot. Mog�oby si� wydawa�, �e kotu nie�atwo przyjdzie ukry� si� w maciupe�kiej kawalerce, ale Kwikowi jako� zawsze udaje si� ta sztuka. Tessa uwielbia koty i pandy, tak jak ja. Sama mi to powiedzia�a.Jestem ju� na klatce schodowej, kiedy przypominam sobie o zaproszeniu. Tessa jeszcze go nie widzia�a. Dzi� b�dzie ostatnia okazja, by pokaza� jej t� �liczn� kartk�. Wci�� zapominam zabra� j� ze sob�. Nie dlatego, �ebym odmawia�a mojej c�rce jakichkolwiek rado�ci, ale ze wzgl�du na to, co jej urodziny znacz� dla nas obu. Nie chc� o tym my�le�. Wk�adam zaproszenie do torebki i udaj� si� do pracy.Jestem na miejscu tu� przed dziewi�t�. Mama zawsze narzeka�a, �e nie potrafi� niczego porz�dnie zaplanowa�, ale teraz to ju� przesz�o��. Na moim biurku stoj� kwiaty, sze�� �licznych r�owych r�yczek w wysokim wazoniku z r�ni�tego szk�a z l�ni�c� bia�� wst��k� oplataj�c� jego w�sk� szyjk�. Specjalna okoliczno�ciowa kartka z napisem WOLNA le�y otwarta na klawiaturze mojego terminalu, podpisana niemal przez wszystkie kobiety z biura. Zdejmuj� i wieszam �akiet, po czym sprawdzam moj� przegr�dk� w poszukiwaniu materia��w do pracy, ale niczego w niej nie znajduj�. Nie mam wi�c �adnego pretekstu, by uruchomi� terminal. Jednak�e dobry pracownik zawsze wyszuka dla siebie jak�� robot�, nawet je�li nie przydzielono mu �adnych zada�, a ja przecie� a� p�on� z niecierpliwo�ci, �eby wreszcie m�c pochyli� si� nad klawiatur�.Siadam i si�gam po arkusz pr�bnika, aby potrze� o niego kciukiem i wsun�� go do terminalu. Cholera, bloczek jest pusty! Wiem dobrze, �e wczoraj zostawi�am w nim jeszcze kilka arkuszy. Co si� sta�o? Nie mog� w��czy� terminalu bez wprowadzenia pr�bki moich kom�rek nask�rka do systemu, kt�ry inaczej nie b�dzie w stanie mnie rozpozna�. Ciekawe, kt�ra grzeba�a w moich rzeczach? Zabij� j�, s�owo daj�!Nie. Nie powinnam a� tak si� unosi�. Musz� dawa� dobry przyk�ad mojej c�reczce. Kobieta winna by� ostoj� pokoju, zawsze okazywa� gotowo�� do kompromisu. Na wojnie nie ma zwyci�zc�w. Mo�e ta, kt�ra zabra�a moje ostatnie pr�bniki, potrzebowa�a ich bardziej ni� ja. Mo�e musia�a zosta� do p�na, pracowa� w nadgodzinach, a wszystkie inne pozamyka�y swoje bloczki w biurkach, wi�c musia�a si�gn�� do mojego.- Dzie� dobry, Lindo. - To m�j szef, pan Beeton. Jego twarz przypominaj�ca wielki melon promienieje dobrotliwym u�miechem. - Widz�, �e znalaz�a� ju� moj� ma�� niespodziank�.- Nie rozumiem, prosz� pana - odpowiadam.- Och, nie udawaj. Przecie� zdaj� sobie spraw� co to dla ciebie za dzie�, r�wnie dobrze jak ty sama. Czy my�lisz, �e nasze panie to jedyne osoby, kt�re pragn� ci �yczy� wszystkiego najlepszego na przysz�o��? To, �e moje biuro ma drzwi, wcale nie oznacza, �e pozostaj� odci�ty od �wiata, nie�wiadom tego, co dzieje si� w �yciu moich dziewczyn. - Delikatnie poklepuje mnie po plecach. - Daj� ci p�atny dzie� wolnego. Zabaw si� troch�. - To m�wi�c, odchodzi - wielki mors w stalowoszarym garniturze cz�api�cy pomi�dzy d�ugimi rz�dami terminali.Wcale nie chc� wolnego dnia. Co ja zrobi� z tak� ilo�ci� czasu?Dok�d p�jd�? Przyj�cie zaczyna si� dopiero o sz�stej wieczorem. Zanim nadejdzie ta godzina, musz� jej jeszcze powiedzie� tyle rzeczy. My�l�, �e mog�abym uda� si� do banku, ale to da mi zaledwie dziesi�� sekund. Poza tym to do�� daleko. Tu, w pracy, �atwo przysz�oby mi znale�� jaki� pretekst, aby...Pan Beeton przygl�da mi si� bacznie z drugiego ko�ca sali. Pewnie zastanawia si�, po co jeszcze siedz� tutaj, wpatruj�c si� w pusty ekran. Lepiej b�dzie, jak ju� sobie p�jd�. Wk�adam �akiet i odchodz� od terminalu. Moje stanowisko wci�� b�dzie tu jutro. Podobnie jak jaka� cz�� mojej osoby.Id�c w kierunku drzwi, s�ysz� st�umione szepty. Kobiety �miej� si� do mnie, kiedy je mijam: smutne u�miechy, u�miechy maj�ce doda� mi otuchy, u�miechy, kt�rym towarzyszy delikatne mu�ni�cie d�oni� mojej d�oni.- Tak si� ciesz� - s�ysz�. - Jeste� taka silna.- Modli�am si� za ciebie.- Baw si� dobrze.- Szcz�liwego nowego �ycia.- Do jutra.Ciekawe, jak b�d� wygl�da� nast�pnego dnia? Zastanawiam si�, ile mam niewykorzystanych dni chorobowego. Za ma�o. B�d� musia�a wr�ci� tu jutro i pracowa�, jak gdyby nic si� nie sta�o.Id�c korytarzem w stron� windy, przechodz� obok damskiej toalety. S�ysz� dobiegaj�ce stamt�d nieprzyjemne, przejmuj�ce odg�osy.Tam w �rodku kto� p�acze. Dzisiaj nie musz� pracowa�, mam wi�c czas, �eby wej�� do �rodka i zobaczy�, kto to jest i co mu si� sta�o. Mo�e oka�� si� pomocna. Mo�e uda mi si� w ten spos�b zabi� troch� czasu.P�acz dochodzi od strony jednej z kabin.- Kto tam jest? - wo�am.�kanie ustaje. Zapada cisza zak��cana jedynie kapaniem wody z nieszczelnego kurka i nag�ym g��bokim wci�gni�ciem powietrza przez kogo� zamkni�tego w kabinie.- Co si� sta�o? - pytam. - Mo�e w czym� pom�c?- Linda? - Ten g�os jest zbyt w�t�y, zbyt si� �amie, abym mog�a go rozpozna�. - Czy to ty? My�la�am, �e Beeton da� ci wolne.- Da� - odpowiadam kobiecie ukrytej za drzwiami kabiny. - W�a�nie wychodzi�am.- Wi�c nie przeszkadzaj sobie . - Teraz g�os jest mocniejszy, brzmi znacznie pewniej, kiedy wydaje bezpo�rednie polecenie. - Baw si� dobrze. - Tym razem dr��cy oddech �agodzi szorstki ton, z jakim s� wypowiadane te s�owa.Wydaje mi si�, �e ju� wiem, z kim rozmawiam. Zawsze jednak warto si� przekona�, czy dobrze odgad�am.- Panna Thayer?C� ona tutaj robi! Kadra kierownicza ma przecie� osobne toalety.S�ycha� stuk odsuwanej zasuwki i drzwi kabiny staj� otworem. Panna Thayer jest osob�, jak� sama bardzo pragn�am zosta�, kiedy jeszcze studiowa�am na pierwszym roku zarz�dzania: mened�erem, kt�ry nigdy nie zmarnuje swojego �ycia na podrz�dnym stanowisku w po�owie drabiny wiod�cej na szczyt firmowej hierarchii, rokuj�c� wielkie nadzieje dynamiczn� kobietk�, kt�ra nieprzerwanie pnie si� w g�r� dzi�ki uporowi i sile woli twardej jak diament, zdolnej przebi� si� przez wszystkie szklane sufity, jakie jej zwierzchnicy nieopatrznie umieszcz� na jej drodze. Elegancka i emanuj�ca profesjonalizmem, wysoka i pe�na wdzi�ku, w �wietnie dopasowanym kostiumie, kt�ry przy ca�ym swym skromnym kroju nie pozostawia najmniejszych w�tpliwo�ci, �e kosztowa� tyle, ile wynosi moja miesi�czna pensja. Panna Thayer to wzorzec perfekcji. Ka�dy kawa�ek kosztownego materia�u idealnie le�y na ciele, kt�re zosta�o odpowiednio upi�kszone, uj�drnione i ubarwione wed�ug obowi�zuj�cych kanon�w doskona�o�ci. Tyle �e co� wydaje si� burzy� jej nienagann� lini� w g�rnej cz�ci w�skiej sp�dniczki. Zauwa�am tam nieznaczne wybrzuszenie, jakby... jakby...Och.- Mo�e potrzebuje pani towarzystwa? - pytam j�. Nie musz� wys�uchiwa� jej zwierze�. - Oczywi�cie, je�li to dzisiaj. - Je�eli si� myl�, za chwil� na pewno us�ysz� sprostowanie.Kiwa g�ow�. Nos ma czerwony, a na g�rnej wardze pozosta�y resztki �luzu z nosa. Na policzkach wida� czerwone pr�gi, a wp�przymkni�te powieki usi�uj� powstrzyma� nap�ywaj�ce �zy.- Ju� dzwoni�am - wyznaje. - Jestem um�wiona na czwart�. Ci na g�rze my�l�, �e mam wizyt� u dentysty.- A wi�c spotkamy si� w holu o wp� do czwartej - obiecuj�. I dodaj� s�owa, jakie najbardziej pragnie ode mnie us�ysze�. - To nic strasznego.�ciska moj� d�o� i z powrotem chroni si� w kabinie. Zn�w s�ysz� jej szloch, tym razem nieco mniej dramatyczny. Ju� si� tak nie boi.Mog�abym uwolni� j� od smutku w podobny spos�b, w jaki uwolni�am j� od strachu. Mog�abym powiedzie� jej, �e istnieje spos�b na to, by zmieni� czekaj�cy j� koszmar w czas b�ogos�awiony. Mog�abym, ale tego nie zrobi�. I tak by mi nie uwierzy�a. Wiem, �e ja w swoim czasie r�wnie� nie uwierzy�abym nikomu, kto by powiedzia� mi co� podobnego. Poza tym ja by�am jeszcze na studiach. Wiedzia�am wszystko lepiej ni� ktokolwiek inny przede mn�, a wieczorne wiadomo�ci w owych czasach obfitowa�y w przyk�ady, kt�rych g��wne zadanie polega�o na przekonaniu mnie, �e wybra�am czy�ciec zamiast piek�a. Od przeci�tnego cz�owieka mo�na oczekiwa�, �e b�dzie w stanie prze�y� czy�ciec.Powinnam to by�a przewidzie�. Prze�y� to wcale nie znaczy �y�. To jest jak oddech, kt�ry nie ustaje, jak serce, kt�re nie przerywa pracy, odmierzaj�c kolejne uderzenia jeszcze przez d�ugi czas po tym, jak znikn�y ostatnie powody, by wci�� jeszcze bi�, i bi�, i bi�. Pope�ni�am b��d. Ale by�am studentk�. Mama i tato odmawiali sobie tak wielu rzeczy, �eby zarobi� na op�acenie r�nicy pomi�dzy moim mizernym stypendium a rzeczywistym kosztem czesnego, podr�cznik�w, stancji i wy�ywienia. M�wili mi: "Spraw, aby�my mogli by� z ciebie dumni".Kiedy rzuci�am uniwerek na przedostatnim roku i dosta�am t� posad� sekretarki, nie odezwali si� do mnie ani s�owem.My�l�, �e musz� napi� si� kawy. Wiem, �e potrzeba mi teraz jakiego� miejsca, gdzie mog�abym usi��� i pomy�le� o tym, jak wype�ni� te godziny dziel�ce ranek od trzeciej trzydzie�ci, a p�niej ten czas pomi�dzy trzeci� trzydzie�ci a sz�st�. Jedn� przecznic� za biurem jest ma�a, przytulna kafejka. P�jd� tam i rozsi�d� si� przy stoliku. Poranne godziny szczytu ju� si� sko�czy�y - nikt nie b�dzie mia� nic przeciwko temu.Kelnerka mnie zna. Na imi� ma Caroline. Ma dwadzie�cia sze�� lat, tylko dwa lata wi�cej ni� ja. Zazwyczaj przychodz� tutaj na lunch, kt�ry zjadam przy barze. Wtedy l... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl