[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andre Frossard
Bóg i ludzkie pytania
Wydawnictwo Jedność Kielce
"Bóg i ludzkie pytania" jest owocem współpracy pomiędzy Wydawnictwem "Jedność" w Kielcach i
Movimento Radici Cristiane dell'Europa z siedzibą w Pescarze (Piazza Santo Spirito 2; Włochy). Bóg
wobec ludzkich pytań Autor otrzymał od uczniów klasy maturalnej, dziewcząt i chłopców ponad dwa
tysiące często powtarzających się pytań, na które udzielił odpowiedzi zaczerpniętych z własnego
doświadczenia wiary. Aby go nie oskarżono, że jest głuchy na zarzuty, zwrócił największą uwagę na
wyraźne i ukryte argumenty swoich rozmówców. W konsekwencji wszystkie odpowiedzi z
wyjątkiem pierwszej i trzeciej zaczynają się krótkim, ale lojalnym przedstawieniem w cudzysłowie
zarzutów, które wypływają z samego pytania. Potem autor używa zwrotu "A jednak". Sięga tu do
Pisma Świętego po teksty, które wydają się zaprzeczać zarzutowi. Odpowiedź właściwa przychodzi
na końcu. Trzy części każdego małego rozdziału są wyraźnie oddzielone, aby uniknąć wszelkiego
pomieszania. Prawie wszystkie pytania autor traktuje w ten sam sposób, gdyż pragnie okazać się jak
najbardziej "otwartym". Można zauważyć, że autor wiele razy używa słowa "miłosierdzie"; nie
zastępuje go słowem "miłość", ale czyni tak w przekonaniu, że "miłosierdzie" wyraźniej określa
bezinteresowną, pierwotną i twórczą miłość, która jest przyczyną i końcem wszystkich rzeczy. Być
może zaskoczy czytelnika to, że uczniowie klasy maturalnej tak mało mówią o polityce. Sam autor
był tym również zaskoczony.
"Po co żyć?"
Straszne pytanie, zwłaszcza gdy się pomyśli o waszym wieku, i że tylu z was je stawia. Słyszałem to
pytanie po raz pierwszy w Mons w Belgii, przy wyjściu z teatru, gdzie przemawiałem dwie godziny.
Trzech młodych ludzi zagrodziło mi drogę. Jeden z nich stanowczym tonem, jaki przybiera często
młodzież w obawie, że starsi nie będą jej słuchać, powiedział mi w imieniu swoich kolegów, iż nie
chcieli przeszkadzać w czasie zebrania, które dopiero co się zakończyło, ale wszyscy trzej pragnęli
zadać bardzo intymne i poważne pytanie, które zabrzmiało przerażająco: "Po co żyć, proszę pana?"
Spadło ono na mnie jak jakieś ultimatum i nie pozwalało mi na zwłokę w odpowiedzi ani na
odłożenie jej na inną chwilę. Nie można było zrobić uniku ani tłumaczyć się zmęczeniem i późną
porą. W tym czasie zaczynała się rozpowszechniać wśród młodzieży jakaś żałobna moda: popełnić
samobójstwo w ogniu, oblewając się przedtem benzyną, właśnie z powodu tego pytania, na które
"śmierć Boga", niespójność świata, zmaterializowanie społeczeństwa, tępota, ideologie i bezradne
majaczenia sztuki nie dają odpowiedzi. Myśliciele związani z kawiarniami przy Saint - Germain - des
- Pres filozofowali na temat absurdu, głosili marność rodzaju ludzkiego, tę "pasję nieużyteczną", i w
miarę jak stawiali obok siebie szklanki i argumenty szczerzy młodzi ludzie, przekonani o nicości
wszystkiego, potwierdzali ich sądy zapałką. W spojrzeniu moich rozmówców pozostało jeszcze
rozgorączkowanie i widziałem ich w źrenicach długi korytarz cienia wiodący do drzwi, za którymi
mogła zionąć tylko pustka. Zaciskając ręce oczekiwali odpowiedzi, niemal przekonani, że jej nie ma.
Komu przyznawali ostatnią szansę? Sobie samym czy mnie? Być może - Bogu. A jednak... Trzeba
było mówić. Najpierw spostrzegłem, że nigdy nie zadawałem sobie pytania, które tak dręczyło tych
młodych z Mons, i które was prześladuje dzisiaj nawet w chwilach rozrywki. W pierwszej mojej
młodości, socjalistycznej, problemy metafizyczne bywały odsyłane po części do nauki, a po części do
chmur. Nauka miała wkrótce rozwiązać wszystkie zagadki wszechświata, reszta to były tylko mgliste
mrzonki nadające się do tego, aby nas odwrócić od polityki. Po moim nawróceniu wszystko było
radośnie proste: Bóg istnieje, radość potężna, ocean światła i słodyczy. I nigdy nie przyszło by mi na
myśl, aby zapytać siebie o własną mizerną osobę, która mogłaby stanowić przedmiot zainteresowania
tylko dzięki swej ogromnej cichości. Byłem więcej niż oczarowany, pełen szalonej wdzięczności
wobec ogromu miłosiernego piękna. Bóg jest miłością i ta miłość uczyła mnie, że jest przyczyną i
celem wszystkiego, co istnieje. Żadne stworzenie nie istnieje tylko dla siebie, ale dla drugiego
stworzenia, dla wszystkich innych, poczynając od Boga samego, z którego wypływa wszystko.
Pozbawieni Boga od dawna, moi młodzi ludzie z Mons zapomnieli o tym lub nie odgadli zapomniano
ich tego nauczyć. Powiedziałem im z całą ostrożnością, jaką stosuje się na widok chłopca stojącego
na parapecie okna, któremu chce się wytłumaczyć, aby nie skakał, że uporczywe wpatrywanie się w
samego siebie napotka w końcu na przepaść nicości, z której jakaś cudowna dobroć nas wyciągnęła.
Że wokół nas wszystkie rzeczy od najmniejszej do największej, od najdrobniejszej cząsteczki materii
do grawitujących gwiazd, przyciągają się i łączą, aby tworzyć uzupełniające się harmonie o coraz
szerszym zasięgu. Że to podstawowe prawo, czytelne w instynkcie łączenia się najbardziej
nieuchwytnych cząstek atomu, rządzi całym wszechświatem wraz z każdą osobą przeznaczoną do
miłości i że nikt nie może się uchylać od tego bez ryzyka popadnięcia w pustkę. Że to prawo
pozostanie oczywiste, nawet gdy się nie będzie wierzyć w Boga. Mogę dzisiaj dodać, patrząc na listę
waszych pytań, że to pytanie - "Po co żyć?" - jest typowo męskie: żadna dziewczyna go nie stawia. Z
natury bardziej niż mężczyźni podatne na miłość, kobiety wiedzą, nie zastanawiając się nawet nad
tym, że nie są stworzone dla samych siebie. Jeśli jednak to pytanie przyszłoby im do głowy,
sformułowałyby je zupełnie inaczej. Nie pytałyby "Dlaczego żyć, po co żyć?" ale "Dla kogo żyć?"
Powinniśmy brać z nich przykład. Nie wiem, czy przekonałem młodych ludzi z Mons. W każdym
razie gazety - co jest bardzo ważne - nigdy nie przekazały mi o nich wiadomości.
"
Co to jest wiara?"
"Podano tyle definicji wiary, że lepiej byłoby raz na zawsze powiedzieć, że nie da się jej zdefiniować.
Dla jednych to zgoda na słowo Boże. Trzeba jednak przyjąć, że Bóg istnieje i mówi, a wtedy z góry
zakłada się to, co się chce udowodnić. Dla innych wiara to łaska, na nic więc nie przyda się jej
szukać, kiedy się jej nie ma. Większość współczesnych myślicieli widzi w wierze akt świadomości,
która zdaje sobie sprawę ze swych ograniczeń i poddaje się tajemniczej mocy wyższej, która rządzi
światem i ludzką egzystencją. Ślad tego rodzaju intelektualnej rezygnacji znajdujemy w popularnym
powiedzeniu: "Aby w to wierzyć, trzeba naprawdę mieć wiarę", co znaczy, że aby uwierzyć, trzeba
czasami uciszyć swój rozum. Według innych wiara ustala relację między Bogiem i człowiekiem,
najczęściej przez Pismo Święte lub Kościół. Jednakże relacja lub dialog wymaga istnienia dwóch
rozmówców i oto znowu popadamy w naszą pierwszą trudność. Dla Bernanosa wiara to nic innego,
jak "dwadzieścia cztery godziny niepewności minus jedna minuta nadziei". Według tej pięknej
formuły wiara byłaby wątpliwością pokonywaną coraz bardziej przez jakieś irracjonalne uczucie. Nie
można więc jej zdefiniować ani wyjaśnić". A jednak Bóg jest miłością i dlatego w miłości należy
szukać wyjaśnienia wiary. Wiara nie polega po prostu na wierzeniu, że Bóg istnieje. Współcześni
Chrystusowi mieli niewiele wątpliwości w tym względzie, a jednak On wymagał od nich czegoś
więcej. Zarzucał im często brak wiary, czego nie należałoby czynić szczególnie w odniesieniu do
Żydów, gdyby chodziło tylko o uznanie istnienia Boga, tym mniej, gdyby wiara była darem, którego
Bóg udziela jednym, a odmawia drugim. Jezus ubolewa nad tym, że wiara jest tak rzadka lub tak
słaba, a kiedy się pojawia, zachwyca się nią jako czymś nadzwyczajnym nawet dla Niego. Kiedy
setnik, który Go prosił o uzdrowienie swego sługi, powiedział, wzbraniając się zaszczytu przyjęcia
Go pod swój dach: "Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a
mój sługa odzyska zdrowie" - Jezus wykrzyknął: "U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej
wiary" (Mt 8, 8. 10). Inny epizod skłania do odwrócenia problemu i do pytania: co przedstawia wiara
nie dla człowieka, ale dla samego Boga? W Niedzielę Palmową, kiedy zbliża się czas Jego męki,
Chrystus schodzi z Góry Oliwnej do Jerozolimy po dywanie z palm i rozłożonych szat. On wie, że
umrze i w jaki sposób. Wie również, że powtórnie przyjdzie i że Jego królestwo nie będzie miało
końca. Jednakże fala radości, która Mu towarzyszy, przypomina Mu tylko przerażające proroctwa o
zburzeniu Jerozolimy i wzbudza tę myśl, którą wypowiada głośno jakby sam do siebie: "Kiedy Syn
Człowieczy wróci, czy znajdzie jeszcze wiarę na ziemi?" Słowo zadumy jakby zabarwione obawą,
bardzo odkrywcze, trzeba zestawić z pytaniem, jakie Jezus w Ewangelii zadaje Apostołowi: "Piotrze
- czy mnie miłujesz?" Dla Chrystusa, a więc dla Boga, nic innego się nie liczy. Wiara jest
odpowiedzią na to najważniejsze pytanie. To jej właśnie Chrystus przyszedł szukać, budzić ją wśród
nas, podtrzymywać i przyjmować. I obawia się, że jej nie znajdzie, kiedy wróci. Wiara to fenomen
wzajemnego przyciągania między Bogiem, którego ukrycie pociąga naszą istotę poza jej granice; to
ta szlachetna dyspozycja ludzkiego serca do wiary w miłość wbrew wszelkim przeciwnym pozorom.
Jest to usposobienie, które wywołuje nieodparty pociąg ze strony Bożego Miłosierdzia.
"
Kim jesteś, Andrzeju?"
Ze wszystkich pytań, które otrzymałem i które często się powtarzają, to jest może najtrudniejsze.
Będę się starał na nie odpowiedzieć, zachęcony mówieniem na "ty", co pozwala mi zapomnieć do
jakiego pokolenia należę, i przyjemnie mnie odmładza. Jak opowiadałem gdzie indziej *, (Nota
redakcyjna; Chodzi o książkę "Spotkałem Boga". Paris: Editions du Dialogue, 1972) jestem synem
polityka III Republiki, który był nauczycielem, zwolnionym z pracy z powodu konszachtów
rewolucyjnych, i który w wieku trzydziestu lat został w 1920 r. pierwszym sekretarzem generalnym
komunistycznej partii francuskiej Mając trzynaście lat, jako chłopiec wcześnie dojrzały, pisał już w
gazecie w Belfort, w swej rodzinnej miejscowości, gdzie dotąd nie widziano dziennikarza w krótkich
spodenkach. Opuszczając szkołę nauczycielską w wieku, w którym inni usiłowali się dopiero do niej
dostać, dzielił swój czas równo między nauczanie i walkę klas, zaprawiony do naturalnej, rzeczowej i
mocnej umiejętności przemawiania, dzięki której jego poważny głos brzmiał by jak uderzenie młota
w kowadło lub jak echo wydobywające się ze studni. Ożenił się z młodą mieszkanką Franche -
Comte z Montbeliard, piękną blondynką, która kochała muzykę i socjalizm a w każdym razie
socjalistę. Jej rodzice uprawiali z gorliwą zaciekłością nieurodzajne pole pięciohektarowego
gospodarstwa. Ze strony ojca byłem żydem przez moją babkę, silną kobietę, jakby wyjętą żywcem ze
Starego Testamentu. Tryskała ona celnymi odpowiedziami i poleceniami, które wykluczały dyskusję.
Nie było już śladów katolicyzmu, który zdaje się był na początku wyznaniem mojego dziadka,
radykała - socjalisty, z zawodu rymarza - siodlarza, którego nie znałem. Nazywano go "kirasjerem",
jak sądzę, z powodu zbroi, jaką nosił w jednej z bitew, które Francuzi przegrywają, mimo że
powinniby je wygrać, albo wygrywają, kiedy lepiej byłoby je przegrać. Ze strony matki byłem
luteraninem z kręgu pietystów. To niebezpieczna sekta, która posługiwała się na przemian, i mniej
więcej w taki sam sposób, Biblią i biczem. Jak widzicie, jestem rezultatem uczuciowej mieszaniny
religijnej, co mnie zupełnie naturalnie usposabiało do ekumenizmu; aby odpowiedzieć na problemy,
które on stawia, muszę wystarczyć sam za zgromadzenie ogólne. W wiosce mojego ojca nie było
parafialnego kościoła, lecz wielka synagoga z różowego piaskowca, dzisiaj opuszczona, gdyż
wspólnota żydowska została wywieziona i zamęczona w Oświęcimiu. Straciłem tam między innymi
przyjaciółkę z dzieciństwa, która mogłaby uciec stamtąd, ale nie chciała. Pragnęła towarzyszyć
swojemu głuchawemu ojcu,obawiając się, że nie zrozumie on na czas rozkazów i nie uniknie ciosów.
Musiała być w waszym wieku. Ze czcią ją wspominam. Dzięki niej mam wyobrażenie najwyższego
piękna tych bohaterek, które Kościół nazywa świętymi i męczenniczkami. Urodziłem się w wielkim
kwadratowym domu, w wiosce mojej matki nad brzegiem strumienia, w którym pływały pstrągi,
gdzie prało się bieliznę i zażywało kąpieli. Było to podczas pierwszej wojny światowej. W moim
pierwszym wspomnieniu z dzieciństwa utrwaliła się piwnica w Belfort, gdzie zostaliśmy ranni, moja
matka i ja, wskutek wybuchu bomby, którą zrzucił nad miastem niemiecki samolot podczas wypadu
daleko od linii frontu. W ten sposób w wieku dwóch lat uświadomiłem sobie istnienie zewnętrznego
świata, a obraz tego ponurego podziemnego pomieszczenia, nagle rozjaśnionego małym żółtym
światłem, nigdy nie wymazał się z mojej pamięci. Bóg nie istniał. Zastąpiliśmy Go religią zbawienia
człowieka przez samego człowieka, zbudowaną na marksistowskiej wizji historii. Wychowywałem
się "oprawiony" w Karola Marksa: tapczan, na którym spałem w małym gabinecie mojego ojca, był
otoczony wszystkimi dziełami tego proroka, którego portret ozdabiał frontową ścianę. Wieczorem
przed zaśnięciem wyciągałem na chybił trafił jeden z tomów "Kapitału", ustawionych nad moją
głową i czytałem kilka stronic, przeskakując zbyt trudną teorię, a szukając polemik, w których autor
zręcznie żonglował niszczycielską ironią, co mi przypominało moją babkę ze strony ojca. Potem
opuściłem Karola Marksa dla "Iliady", która znajdowała się na niższej półce, i która towarzyszyła mi
przez trzy lata. Nie męczy mnie to, co lubię i mogę słuchać tej samej płyty przez całe lata - chociaż z
przerwami. Następnie przyszli Voltaire i Rousseau, którzy znosili się nawzajem tylko u mnie.
Rousseau uważał, że Voltaire nie jest zdolny do wielkich myśli, a dla Voltaire'a Jean - Jacques
nadawał się do filozofii jak celnik Rousseau do malarstwa. W wieku piętnastu lat interesowałem się
ogólnie architekturą grecką, a architekturą kobiecą w szczególności. Studiowałem jedną i drugą z
równym podziwem. Niestrudzenie rysowałem ten sam kąt prosty Partenonu, by wyłowić sekret tej
doskonałości, wobec której cała reszta jest barbarzyństwem. Odnajdywałem tę samą tajemnicę
proporcji u młodych dziewcząt, które miały dodatkowo przewagę ruchu. Poza tym byłem chłopcem
nieobecnym i trudnym do odnalezienia. Niedawno miałem zaszczyt zajmować honorowe miejsce
przy stole w czasie trzygodzinnego obiadu byłych uczniów mojego liceum. Nigdy nie pozostawałem
tak długo wewnątrz szkolnego budynku. Moja niestabilność szkolna w najwyższym stopniu irytowała
mojego ojca, który marzył, że wstąpię do Seminarium Nauczycielskiego przy ulicy Ulm i wzruszał
ramionami, kiedy matka, która mi we wszystkim pobłażała, wysilała się, aby zwrócić jego uwagę na
wszelkie zalety, jakich nie posiadałem. Takim dzieckiem byłem do lat dwudziestu, raczej pustym,
dość obojętnym na wszystko, z wyjątkiem wyżłobień doryckich kolumn i zagęszczenia światła, z
którego wydawały mi się ukształtowane młode osoby. I wtedy wydarzyło się coś piorunującego, co
mi pozwoli - mam w każdym razie taką nadzieję - dać w następnym rozdziale bardziej precyzyjną
odpowiedź na pytanie zadane na początku rozdziału: "Kim jesteś?". To pytanie wielu z was mi
zadawało.Po nim przychodziło następne: "Jak się nawróciłeś?", sformułowane jeszcze inaczej przez
kilku waszych kolegów z klasy. "Czy można się nawrócić w ciągu dwóch minut? "Wydaje się to
nieprawdopodobne. Nie przechodzi się z niewiary do wiary bez refleksji i poszukiwań. Nawrócenie
jest rezultatem wewnętrznej bardziej lub mniej powolnej ewolucji, której etapy są dostrzegalne po
jakimś głębokim, wstrząsającym przeżyciu, gdzie sama nieświadomość odgrywa rolę raczej milczącą,
ale aktywną. Sąd nie wypowiada swojego wniosku bez uprzednich rozważań. Także świadomość
jako trybunał nie mogłaby się wypowiedzieć bez rozpoznania sprawy. Co więcej, działanie wolnej
woli zakłada wybór. Można wybierać między dwiema przeciwstawnymi opiniami dopiero po długim
przebadaniu jednej i drugiej. Przykłady nagłego nawrócenia są rzadkie i wszystkie skłaniają do
dyskusji. Wybierzmy dwa z nich: nawrócenie św. Pawła i Paula Claudela. Prawdą jest, że św. Paweł,
żyd o wielkiej kulturze, pochodzący ze szkoły Gamaliela, nawrócił się w drodze do Damaszku, gdzie
zamierzał rozpędzić i unicestwić wspólnotę chrześcijańską. Opowiedział sam, jak to w porze
południowej poczuł się nagle otoczony dosłownie oślepiającym światłem, podczas gdy jakiś głos go
zapytał: "Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?" Na pytanie - "Kto jesteś, Panie?" - głos
odpowiedział - "Ja jestem Jezus którego ty prześladujesz" (Dz 9, 4 - 5). Paweł stał się natychmiast
chrześcijaninem. Prześladowca, którym był przed chwilą, zaczyna karierę człowieka
prześladowanego, która zawiedzie go do Rzymu i na męczeństwo. To jest najsłynniejsze nawrócenie
w historii do tego stopnia, że wyrażenie - "znaleźć swoją drogę do Damaszku" stało się przysłowiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl