[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opracowanie graficzneseriiLaureatów Listy Honorowej H. Ch. Andersena Krystyna MichałowskaŚ ?::Alina i Czesław CentkiewiczowieFridtjof,co z ciebiewyronie?Opowieć o NansenieNasza Księgarnia Warszawa 198!Š Copyright by Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia" Warszawa 1962Redaktor Marzenna PollakRedaktor techniczny Barbara KubiszewskaKorektor. Grażyna MajewskaZdjęcia z archiwum AutorówJAK SIĘ WSZYSTKO ZACZĘŁO?ISBN 33-10-07928-1PRINTED IN POLANDInstytut Wydawniczy Nasza Księgarnia"Warszawa 1981 r. Wydanie IX.Nakład 50 000+280 egz. Ark. wyd. 15,3.Ark. druk. Al-18,66+16 str. wkładek+-2 str. wklejki.Papier druk. sat. Id. IV. 80 g. 70X90/18.Oddano do składania w lipcu 1980 r.Podpisano do druku w lutym 1981 r.Diuk ukończono we wrzeniu 1981 r.Drukarnia Wydawnicza w KrakowieZam. nr 237S/80.1. Pierwsze wyprawyKołyszšcy się na gładkiej, prawie nieruchomej tafli pływak drgnšł niespokojnie, zatańczył. Niecierpliwym ruchem chłopak poderwał wędkę. W słońcu zabłysł na moment pusty haczyk, zatoczył wielki łuk i wbił się w wargę rybaka. Rozpaczliwe próby wycišgnięcia zdradliwie pozaginanego kawałka stali nie zdały się na nic. Zaciskajšc z bólu zęby, chłopak męczył" się daremnie. Każdy ruch sprawiał mu nieznony ból. Kropelki krwi toczyły się po brodzie i rozlewały na kraciastej koszuli coraz szerszš plamš. Trzymajšc tuż przy twarzy dłoń z nawiniętš cienkš żyłkš, zaczšł ostrożnie przedzierać się przez gęste podszycie lasu do widocznych na odległym wzgórku zabudowań. Raz po raz na drodze stawał mu jaki rów, przez który trzeba było przeskoczyć, jaki pagórek, na który musiał się wspinać. Tu i ówdzie niesforna, giętka gałš chłostała go po twarzy, roz-raniajšc bolenie krwawišcš wargę.Na widok wysokiej postaci przed gankiem przypieszył kroku. Upinajšca na głowie długi, jasny warkocz kobieta, spojrzawszy na haczyk tkwišcy w ciele, bez słowa wbiegła do mieszkania. Powróciła po chwili bla'da, trzymajšc w ręku niewielki, ostry nożyk. Zdecydowanym ruchem na'dcięła zranionš wargę i delikatnie wydobyła głęboko wbity kawałek stali. Pot wielkimi kroplami spływał po czole chłopca, ale z ust nie wydobyła się ani jedna skarga, ani jeden choćby jęk.Jeszcze nie zagoiła ci się ręka, nogi masz całe w bliznach. Jak ty wyglšdasz? Fridtjof, co z ciebie wyronie? usłyszał.Pstršgi takie ogromne. Chciałem ci, mamo, zrobić niespodziankę, usmażyłaby... słowa z trudem wydobywały się z zakrwawionych warg.Też mi się rybak znalazł! Poczekaj przynajmniej, aż skończysz siedem lat zamiała się kobieta, głaszczšc czule syna po jasnych, krótko przystrzyżonych włosach. No, id już, id, obmyj się, jeste cały pokrwawiony. Pomógłby lepiej przy gospodarstwie, zamiast guza szukać w lesie.Fridtjof westchnšł głęboko. Matka jest wspaniała, wiadomo: Nigdy nie nakrzyczy, chociaż powodów nie brak, dopomoże zawsze w biedzie jak najlepszy przyjaciel, wytłumaczy przed srogim ojcem, ale czyż może zrozumieć, że on w ogrodzie zna już prawie na pamięć każdš cieżkę, każdy niemal kamyk.Z urazš spojrzał na starannie utrzymane, wycišgnięte w rzšd, rabatki złocistych nasturcji, na pociemniałe od staroci drewniane ciany domku, tonšcego w wysokich krzakach różnobarwnych dalii. Wszystko tu miłe, kochane, ale takie cišgle jednakowe. A pustynny, dziki, cišgnšcy się dziesištkami kilometrów za domem las, Nordmark, potoki, wijšce się wród urwistych brzegów skał, przyzywajš wcišż setkami nowych zakštków i niespodzianek. Woda w nich przejrzysta, widać każdy kamyk na dnie, każdš najmniejszš rybkę. Wartka i rwšca niesie z dalekich, nieznanych brzegów mnóstwo niezwykłych rzeczy, jakie dziwne kawałki drewna, jakby z rozbitych okrętów, które zatonęły, jakie dbła słomy czy nasiškłe wilgociš gniazda, pióra ptasie.Powietrze wypełnia nie milknšcy gwar. Rude wiewiórki przychodzš same jeć z ręki, trawa na przybrzeżnych łškach, wysoka po pas, gorzko pachnie nie znanymi w ogrodzie ziołami i kwiatami, a w załomach skał głębokie, ociekajšce wilgociš pieczary przycišgajš urokiem tajemnicy, wydajš się bez dna. Nie dociera do nich żaden głos, nie stanęła tu może nigdy ludzka stopa. Panujšca w grotach ciemnoć budzi lęk, ale nogi same niosš, ręce same wczepiajš się w strome załomy skalne. I jakże tu zostać w ogrodzie?Zachodzšce słońce wisiało już nisko nad ziemiš, gdy pan Bal-dur Nansen, jak co dnia, z teczkš wypchanš papierami powracał z sšdu. Udał wprawdzie, że nie dostrzega napuchniętej wargi Fridtjofa, i nic nie powiedział, ale to była zasługa matki, która na czas zdšżyła wybiec mu na spotkanie i długo co tłumaczyła w prowadzšcej do domu sosnowej alei.Przy stole Fridtjof siedział jak trusia, nie mišc podnieć oczu na surowš, okolonš bokobrodami twarz milczšcego dzi bardziej niż zwykle ojca. Pan Nansen wcišż nie zwracał na niego uwagi, serdeczniej tylko niż eo dnia spoglšdał na paplajšcego beztrosko młodszego syna Aleksandra.W cišgu paru następnych dni obaj chłopcy kręcili się grzecznie w ogrodzie, dopomagajšc matce, na której spoczywał cały ciężar spraw domowych. Pracy nie brakowało nigdy w niewielkim gospodarstwie Storę Frohen odległym o trzy kilometry od stolicy kraju, Christianii. Krowy, konie, drób zabierały wiele czasu niestrudzonej panL Nansen, tym bardziej że sama zajmowała się ogrodem, prała i szyła ubrania dla chłopców. Skromna pensja urzędnika sšdowego nie wystarczyłaby na utrzymanie całej rodziny, gdyby nie pracowitoć i oszczędnoć zapobiegliwej gospodyni, jakich niejeden mężczyzna mógł jej pozazdrocić. A ponieważ dzielnie umiała radzić sobie w każdej okolicznoci, na niš także spadł niełatwy obowišzek pokierowania wychowaniem synów. Obaj kochali bardzo matkę, ale niemało wcišż przysparzali jej trosk i kłopotów.Ot, chociażby i teraz. Nie upłynęło kilka dni od wypadku / haczykiem, a chłopcy, nic nikomu nie mówišc, znikli z domu natychmiast po obiedzie. Znikły także wędki. A więc nowa eskapada w nieznane. Zapracowana matka westchnęła tylko. Nie przejęła się w pierwszej chwili, mylšc, że i ona wolałaby pójć do lasu na spacer.Baronówna Wedel-Jarlsberg z domu była pierwszš w Norwegii kobietš, która omieliła się przypišć do nóg narty, nic sobie nie robišc z oburzenia całej, znanej powszechnie w kraju rodziny. Co gorsza, wbrew woli ojca wyszła za mšż z miłoci /a niezamożnego piekarza. Po jego mierci, nie słuchajšc ni~ czyich dobrych -rad, polubiła skromnego urzędnika sšdowego Nansena. I co najważniejsze, nigdy nie pożałowała tego kroku.Starszy syn po matce wzišł w spadku przedsiębiorczoć graniczšcš czasem, co tu dużo mówić, z samowolš. Nikt też lepiej niż ona nie mógł go zrozumieć.To Fridtjof, ten niespokojny duch, musiał namówić młodsze-go brata. Może chcš znów przynieć pstršgów na kolację? Zmęczš się, będš głodni, wtedy szybko sobie przypomnš o domu.Ale godziny mijały za godzinami, a synowie się nie zjawiali. Słońce zaszło, minęła pora kolacji. Opanowanš zazwyczaj paniš Nansen ogarnšł niepokój. Mšż robił jej wymówki, że rozpuszcza chłopaków. Sam wpadł nareszcie w panikę. Może leżš na dnie jakiej szczeliny w skałach. Może utonęli w potoku? Dokšd poszli? Gdzie ich szukać?Ciemnoci nocy zapadły na ziemię, chłopców nie było wcišż widać. W Storę FrShen zawrzało. Z płonšcymi pochodniami w rękach domownicy rozproszyli się po lesie nawołujšc bez przerwy, psy naszczekiwały, węszšc po okolicy. Koło północy z czerni zaroli wyłoniły się wreszcie dwie małe postacie z wielkim, ciężkim koszem, pełnym ryb. W poszarpanych ubraniach, z pokrwawionymi nogami, ledwie żywi ze zmęczenia chłopcy przypominali biedne, zagubione szczeniaki, przygotowane na tęgie razy.Nim matka zdšżyła otworzyć usta, Fridtjof wysunšł się pierwszy, jakby osłaniajšc brata przed oczekujšcš karš, i goršczkowo zaczšł się tłumaczyć. Z nieskładnych zdań rodzice zrozumieli wreszcie, że chłopcy chcieli matce zrobić niespodziankę koszem wspaniałych pstršgów. Że chcšc ich spróbować, upiekli kilka w popiele, na żerdziach, jak Robinson Crusoe na bezludnej wyspie. Sami nie wiedzieli, kiedy zmorzył ich sen, a gdy obudzili się, było już ciemno. Fridtjof nie próbował się nawet usprawiedliwiać. Postšpił le, ale jednoczenie goršco pragnšł, by i tym razem matka go zrozumiała. Nie kary się lękał. Wiedział, że na niš zasłużył. Bał się, że rodzice zabroniš mu na przyszłoć podobnych wypraw. We wlepionych w twarz matki wielkich, niebieskich oczach malowała się niema, goršca proba. Czy i tym razem zrozumie?Nakarmieni i umyci chłopcy zapadli już dawno w kamienny sen, ale państwo Nansen do białego ranka nie zmrużyli oka, zastanawiajšc się, jak należy dalej synami pokierować. -Sama tego chciała, bierzesz na siebie wielkš odpowiedzialnoć, pamiętaj! Ja nie rozpuszczałbym tak chłopaków upierał się ojciec.' Aleksander jest cichy, spokojny. Boję się o Fridtjof a. On niczego się nie zlęknie, przed niczym nie cofnie...Ale jest samodzielny. Niech w sobie dalej to wyrabia,10choćby na własnej skórze. To najlepsza szkoła. Trzeba zaryzykować. Jeli jest co wart naprawdę, nie zawiedzie zaufania. Zobaczysz, obaj nam będš w przyszłoci wdzięczni za takie dzieciństwo.Nazajutrz, przygotowani na gorzkie "wymówki i zasłużonš karę, chłopcy skruszeni, cisi jak trusie stanęli przed matkš.Wiesz, że to, co miało miejsce wczoraj, nie może się już nigdy powtórzyć powiedziała spokojnie, zwracajšc się do Fridtjofa. Jeli chcesz urzšdzać swoje dalekie wyprawy i wcišgać w nie brata, nie będziemy wam ich bronić, pod warunkiem, że uprzedzicie nas zawsze, kiedy i gdzie wyruszacie. Jestecie dla nas wszystkim. Pamiętajcie!Chłopcy nie zawiedli. Całe lato wędrowali po górach, lasach, dolinach, spali w pieczarach, szałasach, zastawiali sidła, strzelali /. łuków, które Fridtjof sam sporzšdził, łowili ryby. Żywili się tym, co sami zdobyli w lesie, popijajšc upieczone w żarze...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]