[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KEN FOLLETT
KRYPTONIM KAWKI
(tłumaczył Piotr Art.)
2003
Gdy zegar odmierzał godziny pozostałe do inwazji, a jeden z głównych celów alianckich
w północnej Francji wciąż nie był zniszczony, brytyjski Zarząd Operacji Specjalnych podjął
radykalną decyzję. Do akcji wkraczają Kawki - jedyny w swoim rodzaju żeński oddział
dywersyjny, w skład, którego wchodzi arystokratka, morderczyni, włamywaczka i chyba
najbardziej niezwykła z nich, specjalistka od telefonii...
DZIEŃ PIERWSZY
Niedziela, 28 maja 1944
MINUTĘ przed eksplozją na placu Sainte-Cecile panował spokój. Wieczór był ciepły i
nieruchome powietrze okryło miasteczko niczym koc. Leniwie bił kościelny dzwon, bez zapału
wzywając wiernych na nabożeństwo. W uszach Felicity Clairet zabrzmiało to jak odliczanie.
Nad placem dominował siedemnastowieczny pałac, pomniejszona replika Wersalu, z
wysuniętym do przodu portykiem oraz skrzydłami skierowanymi pod kątem prostym do tyłu.
Dwupiętrowy budynek zwieńczony byt spadzistym dachem, w którym tkwiły łukowate
mansardowe okna.
Felicity, której nigdy nie nazywano inaczej, jak Flick, kochała Francję. Uwielbiała jej
elegancką architekturę, łagodny klimat, niespieszne obiady, kulturalnych mieszkańców. Lubiła
francuskie malarstwo, francuską literaturę i wytworne paryskie stroje. Mówiła po francusku od
szóstego roku życia, nikt, zatem nie domyśliłby się, że jest cudzoziemką.
Gniewało ją to, że Francja, którą pokochała, przestała już istnieć. Nie wystarczało
jedzenia na niespieszne obiady, cenne obrazy zostały skradzione przez nazistów i tylko dziwki
nosiły ładne stroje. Podobnie jak większość kobiet, Flick ubrana była w prostą, workowatą
sukienkę, spłowiałą od częstego prania. Z całego serca pragnęła powrotu prawdziwej Francji.
Wiedziała, że może się to szybko ziścić, jeśli ona i podobni do niej ludzie zrobią to, co do nich
należy.
Mogła tego nie doczekać - w gruncie rzeczy mogła nie przeżyć następnych kilku minut.
Nie była fatalistką; ceniła sobie życie. Po wojnie miała zamiar zrobić setki rzeczy: obronić
doktorat, urodzić dziecko, zobaczyć Nowy Jork, napić się szampana na plaży w Cannes. Ale
jeśli pisana jej była śmierć, cieszyła się, że swoje ostatnie chwile spędza na zalanym słońcem
placu, patrząc na przepiękny stary pałac i słysząc wokół siebie śpiewne, miękkie francuskie
głoski.
Chateau zbudowano w sercu Szampanii dla miejscowego rodu arystokratycznego, teraz
jednak mieściła się tutaj ważna centra la telefoniczna. Budynek był również siedzibą
regionalnego dowództwa gestapo. Przed czterema tygodniami zbombardowali go alianci. Tak
precyzyjnie namierzane naloty były czymś nowym. Ciężkie, czterosilnikowe lancastery oraz
latające fortece, które co noc przelatywały z rykiem nad Europą, były niedokładne - czasami
zdarzało im się ominąć całe miasto - lecz należące do najnowszej generacji myśliwców
bombardujących lightningi i thunderbolty mogły zakraść się w biały dzień i dokładnie zniszczyć
mały cel, most albo stację kolejową. Większa część zachodniego skrzydła pałacu leżała teraz w
gruzach. Ale nalot nie byt udany. Szybko naprawiono szkody i łączność telefoniczna została
wznowiona, kiedy tylko Niemcy zainstalowali nowe łącznice. Żadne z mieszczących się w
piwnicy kluczowych urządzeń centrali nie do znało większego szwanku.
Dlatego właśnie pojawiła się tu Flick.
Położony przy północnej pierzei placu pałac otoczony byt wysokim parkanem z
połączonych żelaznymi prętami kamiennych słupków i strzeżony przez umundurowanych
wartowników. Po wschodniej stronie placu stał mały średniowieczny kościółek, po zachodniej
ratusz, po południowej rozmieściło się kilka sklepów oraz bar .. „Cafe des Sports”. Flick
siedziała w ogródku na zewnątrz baru, czekając, aż przestanie bić dzwon. Na stoliku przed nią
stał kieliszek miejscowego białego wina, jasnego cienkusza.
Była brytyjskim oficerem w randze majora. Oficjalnie należała do formacji o nazwie
First Aid Nursing Yeomanry, w której służyły wyłącznie kobiety i której nazwę w sposób
oczywisty skrócono do FANY. Ale była to tylko przykrywka. W rzeczywistości pracowała w
Zarządzie Operacji Specjalnych, SOE, zajmującym się organizowaniem dywersji i sabotażu w
krajach okupowanych. W wieku dwudziestu ośmiu lat była starszym agentem. Nie pierwszy raz
ocierała się o śmierć. Wiedziała, jak radzić sobie ze strachem, ale teraz, patrząc na stalowe
hełmy i potężne karabiny strażników, czuła, jak na jej sercu zaciska się lodowata dłoń.
Przed trzema laty jej największym marzeniem była katedra literatury francuskiej na
brytyjskim uniwersytecie. Pracowała wówczas w Ministerstwie Wojny, tłumacząc francuskie
dokumenty. Któregoś dnia wezwano ją na tajemniczą rozmowę, w trakcie, której padło pytanie,
czy nie miałaby ochoty włączyć się do czegoś niebezpiecznego. Odpowiedziała twierdząco,
prawie się nie zastanawiając. Wszyscy jej koledzy z Oksfordu ryzykowali życie na wojnie,
dlaczego ona miałaby być wyjątkiem? Dwa dni po Bożym Narodzeniu 1941 roku rozpoczęła
szkolenie w SOE.
Po sześciu miesiącach była już kurierem i przewoziła depesze z siedziby SOE przy Baker
Street 64 w Londynie do oddziałów partyzanckich w okupowanej Francji. Zaopatrzona w
fałszywe papiery, skakała na spadochronie, kontaktowała się z ludźmi z Resistance,
przekazywała rozkazy i zapisywała odpowiedzi. Do Anglii zabierał ją maty samolot lądujący
gdzieś na porośniętym trawą polu.
Z pracy kurierskiej została przeniesiona do działu sabotażu. Zadania byty niebezpieczne.
Flick przetrwała, ponieważ była bez względna, szybka i paranoicznie wręcz dbała o
bezpieczeństwo każdej operacji.
Obok niej siedział dzisiaj jej mąż, Michel, dowódca oddziału o kryptonimie Bollinger
działającego w odległym o szesnaście kilometrów diecezjalnym mieście Reims. Chociaż za
chwilę mógł zginąć, Michel rozpierał się na krześle ze skrzyżowanymi nogami, trzymając w
ręku kufel wodnistego wojennego piwa. Jego beztroski uśmiech podbił jej serce, gdy studiowała
na Sorbonie, pisząc pracę dyplomową, którą przerwała po wybuchu wojny. Michel byt
uwielbianym przez studentki młodym wykładowcą filozofii, chodzącym z wiecznie
rozwichrzoną czupryną.
Nadal uważała go za najbardziej seksownego mężczyznę, jakiego zdarzyło jej się
spotkać. Wysoki, gibki, ubierał się z niedbałą elegancją w pogniecione garnitury i spłowiałe
niebieskie koszule. Miał zniewalający głos i intensywnie błękitne oczy.
Ta misja dała Flick dawno oczekiwaną okazję spędzenia kilku dni z mężem, nie okazały
się one jednak zbyt szczęśliwe. Co prawda się nie kłócili, ale Michel nie okazywał jej dość
uczucia. Instynkt podpowiadał jej, że być może zainteresował się kimś innym. Miał trzydzieści
pięć lat i jego niedbały wdzięk wciąż działał na młode kobiety. Z powodu wojny więcej czasu
spędzali osobno aniżeli razem i ich związek raczej na tym nie skorzystał.
Ale Flick wciąż go kochała. Wprawdzie poranna mgiełka romantycznej miłości dawno
się już rozwiała i w jasnym świetle małżeńskiego dnia dostrzegła, że Michel jest próżny,
zapatrzony w siebie i niesolidny, jednak, kiedy skupiał na niej swoją uwagę, wciąż umiał
sprawić, by czuła się jedyna, hołubiona i piękna. Potrafił oddziaływać również na mężczyzn i
był wspaniałym przywódcą, odważnym i charyzmatycznym.
Razem z Flick opracowali ogólny plan bitwy. Piętnastu członków grupy Bollinger miało
zaatakować pałac w dwóch miejscach, dzieląc w ten sposób siły jego obrońców, następnie zaś
przegrupować się w środku, opanować piwnicę i wysadzić znajdujące się tam urządzenia.
Plan budynku dostarczyła im Antoinette Dupert, ciotka Michela, która kierowała grupą
miejscowych kobiet sprzątających co wieczór w pałacu. Sprzątaczki zaczynały pracę o siódmej i
Flick widziała właśnie, jak kilka z nich okazuje specjalne przepustki strażnikowi pełniącemu
wartę przy bramie z kutego żelaza. Szkic Antoinette wskazywał tylko wejście do piwnicy,
żadnych dodatkowych szczegółów, ponieważ był to teren zamknięty - dostępny tylko dla
Niemców i sprzątany wyłącznie przez żołnierzy.
Plan Michela opierał się na informacjach dostarczonych przez brytyjską agencję
wywiadowczą MI6, zdaniem, której pałac strzeżony był przez oddział Waffen SS w systemie
trzyzmianowym, po dwunastu żołnierzy na jednej zmianie. Piętnastu partyzantów
rozmieszczonych było teraz w kościele pośród wiernych albo udawało na placu niedzielnych
spacerowiczów. Jeśli dane MI6 były prawdziwe, mieli przewagę liczebną nad wartownikami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]