[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fraser Alison
Profesor i studentka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Poczekaj, aż go zobaczysz. Niesamowicie przystojny!
To były pierwsze słowa, jakie Kip usłyszała na temat Whita
Delaneya. Nie zostały skierowane bezpośrednio do niej, lecz
stanowiły część rozmowy dwóch innych dziewczyn. Kip znała
je tylko z widzenia. Wiedziała, jak się nazywają. Ta, która
mówiła, miała na imię Lauren, ta, która zachichotała w
odpowiedzi na słowa przyjaciółki - Stacey. Obie były ładnymi
blondynkami.
- Żartujesz. Syn profesora Delaneya nic może być taki -
śmiała się Stacey.
- Ależ jest - upierała się Lauren, - Spytaj, kogo chcesz.
Stacey rozejrzała się, gotowa skorzystać z rady koleżanki,
lecz w klasie nie było zbyt wielu osób, więc jej wzrok
zatrzymał się na Kip.
- Spytajmy tej Angielki. - Stacey uśmiechnęła się chytrze.
Kip domyślała się, co zaraz nastąpi.
- Widziałaś tego nowego od literatury? - spytała Lauren.
- Co się stało z profesorem Delaneyem? - zaniepokoiła się
Kip.
Stacey i Lauren przewróciły oczami.
- Na jakiej planecie żyjesz? Kip nie odpowiedziała.
- Już wiem! - zawołała Stacey. - To planeta Reebok! -
Obie z Lauren roześmiały się rozbawione żartem.
Kip pomyślała, że naigrawają się z jej lekkoatletycznej
pasji.
- Profesor Delaney w połowic semestru miał atak serca -
poinformowała Lauren z wyższością osoby wtajemniczonej.
- Och! - zmartwiła się Kip, która lubiła starego profesora.
- Doszedł już do siebie?
Lauren wzruszyła ramionami. Stan zdrowia wykładowcy
nie był dla niej tak ważny jak pojawienie się jego syna.
- Oto on! - szepnęła do Stacey i obie natychmiast
zapomniały o istnieniu Kip.
Niespecjalnie zainteresowana podniosła wzrok jak
wszyscy. Nie spodziewała się niczego niezwykłego, lecz
Stacey nie myliła się - syn profesora Delaneya okazał się
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała w życiu. Był
wyższy od studentów zgromadzonych w klasie. Włosy
ciemnoblond czesał do tyłu, odsłaniając wysokie czoło. Jego
twarz o ostrych, męskich rysach była opalona. Trudno
powiedzieć, ile miał lat. Między trzydzieści a pięćdziesiąt.
Uwagę Kip przyciągnęły jego oczy. Spojrzenie mężczyzny
musiało podziałać na wszystkich studentów. Wystarczyło, że
rozejrzał się po klasie, a zapanowała cisza.
- Nazywam się Whitman Delaney - oznajmił. -
Przyjaciele mówią do mnie Whit. Wy możecie zwracać się do
mnie „profesorze Delaney", chyba że uważacie się za nowe
wcielenia Szekspira, co uprawniałoby do większej
familiarności.
Dopiero po chwili klasa pozwoliła sobie na śmiech. Kip
nie przyłączyła się jednak do ogólnej wesołości. Nie znosiła
pewnych siebie, przemądrzałych facetów,
- Teraz sprawa waszych prac. - Profesor uniósł plik
papierów. - Wyczytam nazwiska, a każdy podejdzie i odbierze
swoje arcydzieło.
Powiedziawszy to, szybko zaczął wywoływać autorów
rozprawek i od razu je komentował. Widać było, że oceniał je
znacznie surowiej niż ojciec. Na szczęście dla Kip grupa
składała się z piętnastu innych studentów, więc profesor nie
zauważył braku jej pracy. Dziewczyna żywiła nadzieję, że w
ogóle nie zwróci na nią uwagi. Ze dwa razy jednak młody
Delaney zatrzymał na niej wzrok, ale o nic nie spytał.
Ćwiczenia dobiegały końca. Dogasała dyskusja na temat
utrwalonych w literaturze wielkich aktów zdrady, kiedy
profesor wyczytał jej nazwisko. Gdyby zaczął pytać według
listy, Kip Wilson jakoś by przetrwała, tym razem jednak stało
się inaczej. Minęła dobra chwila, nim dziewczyna się ocknęła.
- Kipling Wilson? - powtórzył wykładowca, nie
otrzymawszy odpowiedzi. - Może zechciałby się pan ujawnić?
Niezamierzone nieporozumienie związane z uznaniem jej
za chłopca wywołało radość w grupie. Niechęć Kip do
profesora Delaneya wyraźnie wzrosła, gdy poczuła się
zmuszona do podniesienia ręki w geście potwierdzającym
tożsamość. Nie lubiła sytuacji, w których stawała się obiektem
zainteresowania, tymczasem cała grupa wlepiła w nią wzrok, a
wykładowca lekko się zdziwił.
- Przepraszam. Okazuje się, że to ona, a nie on. Podczas
gdy amerykańskie studentki nosiły długie włosy
i dbały o fryzury, kręcone, ciemne włosy Kip były obcięte
krótko jak u chłopca. Jednak jej twarz o dużych zielonych
oczach i pełnych ustach wyglądała bardzo kobieco. Jakiś
chłopak ośmielił się nawet kiedyś nazwać ją piękną, lecz ona
roześmiała się tylko, więc nigdy tego nie powtórzył.
Whit Delaney uśmiechnął się, rozpoznając dziewczynę.
- Ach, nasza biegaczka. Więc nie będziemy potrzebować
siły napędowej.
W ciągu sekundy Kip uświadomiła sobie, czemu
niebieskie oczy mężczyzny wydawały się jej znajome. Po raz
pierwszy spotkali się kilka dni temu, kiedy jak zwykle o
siódmej rano ćwiczyła bieg. Tego dnia było mglisto, lecz to jej
nie zniechęciło. Miała określoną liczbę okrążeń do wykonania
przed zajęciami. Zostały jeszcze dwa, gdy wpadła na kogoś
stojącego na bieżni. Solidny obiekt kolizji był zaskoczony,
lecz nie stracił równowagi.
Kip poczuła się równie zdziwiona, gdy znalazła się na
ziemi. Nie poruszyła się, nim nie zyskała pewności, iż niczego
sobie nie zwichnęła ani nie złamała.
- Wszystko w porządku? - spytał, pochylając się nad nią.
Niebieskie oczy objęły ją uważnym spojrzeniem, a na
nieogolonej twarzy pojawił się uśmiech.
- To pani na mnie wpadła - powiedział.
- Stał pan na środku bieżni - odparowała.
- To prawda - przyznał, obserwując jak dziewczyna siada
na ziemi. - Chyba nie spodziewałem się nikogo na joggingu o
tej porze.
- Nie uprawiam joggingu, ale biegam - sprostowała,
miażdżąc go spojrzeniem.
- Uznaję swój błąd - rzekł z odcieniem żartobliwości w
głosie, co nie poprawiło nastroju Kip.
- Bieżnia należy do college'u Radford - zaznaczyła
stanowczym tonem.
- Wiem. Też jestem związany z tym college'em.
Kip spojrzała nań z niedowierzaniem. W Radford było
kilku dojrzałych studentów, lecz tego nigdy nie widziała, bo z
pewnością zwróciłaby nań uwagę.
- Jestem nowy - wyjaśnił, widząc jej podejrzliwość.
- Czym się zajmujesz? - spytała.
- Literaturą angielską od siedemnastego do
dziewiętnastego wieku. A ty?
Kip nie odpowiedziała, uznając, iż ta rozmowa
niepotrzebnie się przedłuża. Zignorowała rękę, którą
wyciągnął, by pomóc jej wstać, i podniosła się sama.
- Może pobiegniemy razem, by uniknąć kolizji -
zaproponował.
- Wolę biegać sama - odrzekła stanowczo.
- To musi być trudne, skoro startujesz w zawodach -
zauważył.
- Skąd wiesz, że startuję w zawodach?
- Zgadłem - odparł, wzruszając ramionami i prześlizgując
się wzrokiem po jej szortach oraz białej koszulce bez rękawów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]