[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andre Frossard
Człowiek i jego pytania
Wydawnictwo "Jedność"
Kielce 1994
Słowo wstępne
Przeciętny wiek uczniów szkół maturalnych, których wypowiedzi dały początek tej książce, to okres
wielkich wzruszeń, określonych jako sentymentalne. Nie brak nam o nich informacji w środkach
przekazu. Jest to także czas, w którym duch, nie skrępowany jeszcze obowiązkami i
odpowiedzialnością wynikającą z życia społecznego, pyta o samego siebie i o sens egzystencji. A czyni
to z
przenikliwością, jaką wkrótce przytępią troski i niepokoje codziennego życia. W książce "Bóg i ludzkie
pytania" autor dał na zaniepokojenie tego metafizycznego wieku odpowiedzi zaczerpnięte z wiary.
Tutaj okazuje się on nieco bardziej przyziemny. Z myślą o uczniach, którzy zaszczycili go swoimi
pytaniami, usiłuje on wyprowadzić moralną naukę ze swego długiego i niekiedy okrutnego
doświadczenia świata. Nauka ta zaś opiera się na dwóch słowach: kochać lub nie kochać.
Andre Frossard
Kim jest człowiek?
To "zwierzę, które potrafi się uczyć" - mówi nam profesor Jakub, "które jest zdolne do tworzenia" -
mówi nam profesor Bernard. Dla Nietschego "człowiek to choroba człowieka". Dla Jean Paul Sartre'a
- to "daremna żądza". Według profesora Debray-Ritzena człowiek to małpa, która usiłuje wyzwolić
się z siebie. Propozycja bardzo zadowalająca, jeśli się nie chce schodzić do coraz dalszych przodków
aż do bezkręgowca. Dla judeochrześcijan człowiek to istota stworzona na podobieństwo Boga, który
nie jest podobny do niczego, co znamy. Starożytni dostrzegali w człowieku "zwierzę rozumne" lub
"polityczne", zaś Pascal na jednej z kart swoich, wspaniałych zresztą, poezji opisuje człowieka jako
istotę kruchą, która jednak "wie, że umrze" i dzięki temu góruje nad nawałnicą nieświadomych mocy
wszechświata itd.
Ta mnogość opinii wskazuje na to, że nie ma odpowiedzi na postawione pytanie.
A jednak człowiek stawia sobie pytanie odnośnie do samego siebie. Nie czyni zaś tego żadne inne
zwierzę.
Nie można człowieka definiować przy pomocy takiego czy innego z jego uzdolnień, nawet poprzez
jego zdolność do rozumowania. Jakiś schemat rozumowania tkwi przecież nawet w głowie lisa,
czatującego przed kurnikiem. Nie można też czerpać argumentów z jakiegoś podobieństwa
człowieka do szympansa. Refleksje Nietschego i Jean Paul Sartre'a to mroczne paradoksy literatów,
będące wynikiem bezowocnego poszukiwania w głębiach ludzkiej natury. Nie zasługują one na to,
aby się nad nimi zatrzymywać, chyba tylko w tym celu, by jaśniej dojrzeć trudność problemu. Liryka
Pascala jest zapewne najpiękniejszą i najmocniejszą stronicą, jaka kiedykolwiek została zapisana na
temat patetycznego charakteru ludzkiego losu, nie zawiera ona jednak sformułowania definicji.
Nauki przyrodnicze popadają w coraz głębszą niepewność wskutek dokonującego się w nich z dnia
na dzień postępu w zakresie biologii, neurologii i genetyki. Do Biblii należeć będzie dzisiaj ostatnie
słowo, tak jak należało do niej pierwsze; mówi ona, że człowiek - mężczyzna i kobieta - został
stworzony przez Boga "na Jego obraz i
podobieństwo". Otóż Bóg nie jest ani widzialny, ani zrozumiały w sposób, w jaki nasza inteligencja
mogłaby Go opisać i zasymilować, ów "obraz" i owo "podobieństwo" odnoszą się do bytu, o którym
my wiemy tylko tyle, ile On sam zechce nam o sobie powiedzieć. Wskutek tego i w nas, i w Nim
istnieje jakaś część nieznana, która prawdopodobnie jest najlepsza. Można więc ostatecznie
powiedzieć, że człowiek, podobnie jak Bóg, jest dla człowieka tajemnicą.
Wszystkie błędy i wszystkie ideologiczne szaleństwa polegały zawsze na tym, że negowano tę część
tajemnicy albo usiłowano ją zniweczyć.
Małpa?
"Człowiek pochodzi od małpy": ta rewelacja naturalisty Hegla, który żył w XIX wieku, była niekiedy
podawana w wątpliwość, choć nigdy nie została odrzucona. Najnowsza biologia wydaje się ją
potwierdzać. Zachodzi zaledwie różnica jednego chromosomu między człowiekiem i szympansem.
A jednak wystarczy także różnica jednej cyfry, aby na loterii wygrać lub przegrać.
Myśl o tym, że człowiek wyszedł z rąk Stwórcy, była wielce niesympatyczna dla naturalistów XIX
wieku. Przyjmując rodowód człowieka od małpy, mogli się oni spodziewać, że schodząc z gałęzi na
gałąź, dojdą od małpy do ryby, potem do pierwotniaka, w końcu - do cząstek elementarnych,
odwołując się przy tym jedynie do magii naturalnej ewolucji, a więc do teorii natchnionej
mieszczańską troską, aby nikomu nie być nic dłużnym.
Idea aktu stwórczego domaga się tylko jednego cudu, natomiast teoria ewolucji zakłada
przynajmniej jeden cud na sekundę, poczynając od momentu wrzenia cząstek początkowych.
Trudność ta jednak nigdy nie zniechęciła następców Hegla ani małp, które trwają w pogotowiu, aby
przedłużać nasze istnienie. A nam niekiedy przychodzi do głowy myśl, że małpy byłyby skłonne
zaprosić nas ponownie do działania.
Czy jesteśmy niewiele warci?
Przez całe wieki człowiek wyobrażał sobie, że znajduje się jednocześnie w centrum i na szczycie
wszechświata, który został stworzony dla niego. Owa "geocentryczna" koncepcja świata
przyznawała ludzkości nadmierne znaczenie, które jednak zostało sprowadzone do właściwej miary
dzięki odkryciom Kopernika i Galileusza: Ziemia jest jedynie kropelką w oceanie gwiazd, a człowiek
niezauważalnym drganiem na powierzchni tej kropelki. "Robakiem na skórce sera", jak powiedział
pewien poeta. Co więcej, jest wysoce prawdopodobne, że w niezmierzonej przestrzeni nieba istnieją
planety ukształtowane wcześniej niż nasza i zamieszkałe przez istoty nieskończenie bardziej
rozwinięte od nas.
Astronomia Galileusza i współczesna astrofizyka wyznaczyły nam właściwe miejsce i ściśle określiły
naszą wielkość.
A jednak to "prawie nic" jest jedyną żywą świadomością w całym znanym wszechświecie.
Sprowadzanie człowieka do jego wymiarów fizycznych jest równie absurdalne, jak traktowanie
"Requiem" Mozarta jedynie w
kategoriach decybeli. Podobnym absurdem byłoby pogardzać "Koronczarką" (La Dentelliere)
Vermeera tylko dlatego, że nie jest ona widoczna z Księżyca.
Od czasów Pascala trzeba by wiedzieć, że człowiek zajmuje miejsce pośrednie między czymś
nieskończenie wielkim i nieskończenie małym. Jeśli jego fizyczne wymiary, oceniane z daleka, są bez
znaczenia, jego duchowy ogrom przerasta wszelkie wyobrażalne przedmioty obserwacji.
Skąd pochodzimy?
Temat ten był już omawiany w książce "Bóg i ludzkie pytania". Nie zaszkodzi jednak podjąć go tu na
nowo. Pochodzimy z jakiejś początkowej eksplozji, z wielkiego "big-bangu", który jest początkiem
wszechświata. Chociaż od pewnego czasu teoria ta jest podważana, może ona przytoczyć szereg
dowodów na swoje poparcie. Jest ona nawet przyjmowana przez Kościół, który upatruje w niej
niektóre momenty wspólne ze swoją własną nauką o Stworzeniu.
A jednak "big-bang" wysadza w powietrze także logikę. Bo jeżeli w pewnym momencie wszystko było
skupione w jednym punkcie, to punkt ten był wszędzie i nie mógł nigdzie eksplodować.
Teoria "big-bangu" jest materialistycznym tłumaczeniem
wszechświata, które nie jest w stanie wyjaśnić pojawienia się ludzkiej świadomości. To jest tak, jakby
ktoś usiłował tłumaczyć powstanie pierwszego samochodu, odwołując się do wybuchu sprężonej
pary benzyny. Trzeba by jeszcze wyjaśnić, jak to samochód stworzył kierowcę.
Czy człowiek jest dobry?
Jean Jacques Rousseau dowodził, że człowiek jest z natury dobry i że to dopiero społeczeństwo go
psuje. Wynaturzają go również instytucje polityczne, zmuszając go bądź do hipokryzji, bądź do
buntu, a więc do kłamstwa i przemocy. Życie bardziej zgodne z naturą ukazywałoby jego dobroć, a
zdrowe instytucje polityczne, wolne od ograniczeń, służyłyby uwydatnieniu dobroci, a nie jej
tłumieniu. Religia, a zwłaszcza nauka o grzechu pierworodnym, wpoiła ludziom przeświadczenie, że
ich natura jest skażona, a wszelkie prawo zmierza jedynie do ich korygowania. Zgubność tej nauki
tkwi w tym, że przymus rodzi zwykle lęk i bunt.
A jednak, gdyby człowiek był dobry z natury, wystarczyłoby wyzwolić wszystkie jego instynkty, aby go
uczynić doskonałym. Tego zaś nikt nigdy nie odważył się twierdzić.
Jak zwykle Jean Jacques Rousseau ma rację tylko po części. Człowiek nie jest ani dobry, ani zły "z
natury". Jest on po prostu "z natury" podatny na dobro albo na zło. Przekonywać go, że jest zepsuty
jedynie przez społeczeństwo, jeśli rzeczywiście jest, to odbierać mu prawidłowy użytek z sumienia i
pomniejszać go, zamiast dopomagać mu do wzrostu.
Jeśli chodzi o judeochrześcijańską naukę o grzechu, to budzi ona podziw, ponieważ przyznanie się do
winy prowadzi do przebaczenia, które ma swoje źródło w przedziwnym nadmiarze Bożej miłości.
Materia i duch?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]