[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeaniene Frost
Cykl Nocna Łowczyni 01
W pół do śmierci
[tytuł orginału: Night Huntress 01 - Halfway to the Grave]
Tłumaczenie
(www.chomikuj.pl/rainee)
Mojej mamie,
Kt ra zawsze ó we mnie wierzyła.
Nawet, kiedy nie robiłam tego ja sama.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zesztywniałam na widok błysku czerwono-niebieskich świateł za moim samochodem.
Nie było absolutnie żadnej możliwości, bym zdołała wytłumaczyć co
znajdowało się z tyłu mojej ciężarówki.
Zatrzymałam się na poboczu i wstrzymując oddech czekałam, aż szeryf podejdzie
do mojego okna.
- Witam. Czy coś się stało? – zapytałam absolutnie niewinnym tonem, jednocześnie
modląc się, by nie było nic niezwykłego w moich oczach. Kontroluj się. Wiesz
co się dzieje, kiedy się zdenerwujesz.
- Tak. Masz rozwalone tylne światło. Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
O żesz. To musiało się stać, kiedy załadowywałam pakę samochodu. Wtedy liczyła
się szybkość, nie delikatność.
Podałam mu prawdziwe prawo jazdy, nie fałszywkę. Glina kilkakrotnie poświecił
latarką to na zdjęcie, to na moją twarz.
- Catherine Crawfield. Jesteś córką Justiny Crawfield, prawda? Tej z Crawfield
Cherry Orchard?
- Tak, proszę pana – odpowiedziałam grzecznie i zdawkowo, jak gdyby nic mnie to
nie obchodziło.
- Cóż, Catherine, jest niemal czwarta rano. Dlaczego jesteś poza domem o tej porze?
Mogłabym powiedzieć mu prawdę o tym, co robiłam, lecz nie chciałam wylądować
w pace. Albo załapać się na przedłużony urlop w pokoju bez klamek.
- Nie mogłam spać, więc postanowiłam trochę pojeździć.
Ku mojemu przerażeniu szeryf podszedł do tyłu ciężarówki i poświecił do środka
latarką.
- Co tam masz?
Och, nic niezwykłego. Tylko zwłoki ukryte pod kilkoma workami oraz topór.
- Worki z wiśniami z sadu moich dziadków. – Gdyby moje serce zabiło głośniej,
pewnie by go ogłuszyło.
- Naprawdę? – Latarką trącił jeden z pakunków. – Jeden z nich przecieka.
- Proszę się nie martwić. – Mój głos przypominał mysi pisk. – Zawsze ciekną. To
dlatego wożę je w tej starej ciężarówce. Zabarwiły już na czerwono podłogę całego
bagażnika.
Cofnął się, przerywając szukanie, a ja poczułam jak zalewa mnie uczucie ulgi.
- I mówisz, że jeździsz sobie w kółko, bo nie możesz spać? – spytał ponownie podchodząc
do mojego okna. Wykrzywił przy tym usta, jakby i tak już znał prawdziwy
powód, dla którego tutaj byłam. Przyjrzał się mojej obcisłej bluzeczce
i rozpuszczonym włosom. – Myślisz, że w to uwierzę?
Aluzja była tak wyraźna, że niemal straciłam nad sobą panowanie. Myślał, że
wyrwałam się z domu, by przespać się z kim popadnie. Milczące oskarżenie wisiało
między nami, jak zawsze przez niemal dwadzieścia trzy lata mojego życia.
Jesteś taka sama jak twoja matka, nieprawdaż?
Nie było łatwo być nieślubnym dzieckiem w tak małym miasteczku. Ludzie wciąż
mieli mi to za złe. W dzisiejszym społeczeństwie nikt by nie pomyślał, że ten fakt
ma jakiekolwiek znaczenie, lecz Licking Falls w stanie Ohio miało własną listę
standardów. W najlepszym razie były one archaiczne.
Ze wszystkich sił powściągnęłam gniew. Kiedy się wkurzałam, moje człowieczeństwo
miało zwyczaj znikać jak zbędna skóra z węża.
- Czy moglibyśmy zachować to dla siebie, szeryfie? – Znów niewinnie zatrzepotałam
rzęsami. To przynajmniej podziałało na umarlaka. – Obiecuję, że więcej tego
nie zrobię.
Założył jeden palec za pasek i przez chwilę rozważał moje słowa. Jego wielki
brzuch napinał materiał koszuli, jednak powstrzymałam się od komentarzy na
temat jego obwodu w pasie i tego, że śmierdział piwem. W końcu uśmiechnął się,
ukazując przy tym skrzywiony przedni ząb.
- Jedź do domu, Catherine Crawfield. I napraw to światło.
- Tak, proszę pana.
Z ulgi aż zakręciło mi się w głowie. Szybko dodałam gazu i odjechałam.
Było blisko. Następnym razem będę musiała być ostrożniejsza.
Ludzie narzekali na nieobecnych ojców lub rodzinne tajemnice. Dla mnie obie te
rzeczy były prawdziwe. Och, nie zrozumcie mnie źle, nie zawsze wiedziałam czym
jestem. Moja matka, jako jedyna znająca ten sekret, powiedziała mi dopiero gdy
skończyłam szesnaście lat. Wyrastałam ze zdolnościami, jakich nie miały inne
dzieci. Kiedy pyta am j o nie, z o ci a si i powtarza a tylko ł ą ł ś ł ę ł „nie chcę o tym mówić”.
Nauczyłam się siedzieć cicho i ukrywać swoje talenty. Dla wszystkich innych
byłam po prostu dziwna. Bez przyjaciół. Lubiłam wałęsać się o dziwnych porach
i miałam dziwną, bladą skórę. Nawet moi dziadkowie nie wiedzieli co we mnie jest,
lecz trzeba przyznać, że ci, na których polowałam też nie.
Moje weekendy miały już ustaloną rutynę. Jechałam do któregokolwiek klubu
w obrębie trzech godzin jazdy od domu i działałam. Nie było to coś, o co posądzał
mnie nasz dobry szeryf, lecz coś zupełnie innego. Piłam jak ryba i czekałam, aż ten
szczególny ktoś mnie poderwie. Ten, którego miałam nadzieję zakopać
w ogródku, jeśli najpierw by mnie nie zabił. Robiłam już tak od sześciu lat. Może
pragnęłam śmierci. To naprawdę zabawne, jako że technicznie byłam w połowie
martwa.
Dlatego też moje bliskie spotkanie ze stróżem prawa nie powstrzymało mnie
przed wyjazdem w najbliższy piątek. Przynajmniej wiedziałam, że w ten sposób
uszczęśliwiam jedną osobę. Moją matkę. Cóż, miała powody żywić urazę. Żałowałam
tylko, że przelała ją na mnie.
Głośna muzyka w klubie uderzyła mnie jak ogromna fala, a moja krew zaczęła
pulsować w jej rytmie. Ostrożnie przedarłam się przez tłum, szukając tych szczególnych
wibracji. Pub był pełny, jak w każdą piątkową noc. Powałęsałam się trochę,
lecz po godzinie poczułam, jak sączą się we mnie pierwsze strużki rozczarowania.
Wyglądało na to, że są tu tylko ludzie. Z westchnieniem usiadłam przy barze
i zamówiłam gin z tonikiem. Właśnie tego drinka postawił mi pierwszy facet,
którego zabiłam. Teraz był to mój własny wybór. Kto powiedział, że nie jestem
sentymentalna?
Od czasu do czasu podchodzili do mnie mężczyźni. Coś w byciu samotną kobietą
krzyczało im do ucha „przeleć mnie”. Raz grzecznie - a innym nie - dawałam im
kosza, w zależności jak byli upierdliwi. Nie przyszłam tu na randkę. Po moim
pierwszym chłopaku, Dannym, przeszła mi na nie ochota. Jeśli facet żył, nie byłam
zainteresowana. Nic dziwnego, że nie miałam życia miłosnego.
Po kolejnych trzech drinkach – ponieważ nie miałam szczęścia do bycia przynętą
- postanowiłam ponownie pokrążyć po klubie. Była niemal północ, a jak dotąd nie
było tu nic oprócz alkoholu, narkotyków i tańca.
Loże znajdowały się w odległym rogu sali. Kiedy koło nich przeszłam, poczułam
drżenie naelektryzowanego powietrza. Ktoś, lub coś, było blisko. Zatrzymałam się i
powoli obróciłam, starając odnaleźć źródło tej dziwnej mocy.
Z dala od światła, w głębi cienia, dostrzegłam pochyloną głowę mężczyzny. Jego
włosy wydawały się niemal białe pod błyskającym sporadycznie światłem, lecz
jego skóra była gładka. Wgłębienia i kontury ułożyły się w rysy twarzy, kiedy podniósł
wzrok i spostrzegł, że się w niego wpatruję. Jego brwi były wyraźnie ciemniejsze
od – jak si okaza o – jasnoblond w os w. Oczy r ę ł ł ó ównież były ciemne. Zbyt
ciemne, bym zgadła ich kolor. Cała jego twarz wyglądała jakby wyrzeźbiono ją
z marmuru, a spod kołnierzyka koszuli wyglądała połyskująca jak diamenty, kremowa
skóra.
Bingo.
Przykleiłam na twarz fałszywy uśmiech i chwiejnym krokiem pijaka ruszyłam
w jego kierunku. Po chwili bezwładnie opadłam na siedzenie naprzeciw niego.
- Witaj, przystojniaku – powiedziałam moim najbardziej powabnym tonem.
- Nie teraz – odpowiedział zwięźle, z wyraźnym angielskim akcentem, typowym
dla wyższych sfer.
Przez chwilę mrugałam głupio oczami, zastanawiając się czy rzeczywiście nie
wypiłam za dużo i coś teraz źle zrozumiałam.
- Przepraszam?
- Jestem zajęty. – W jego głosie usłyszałam niecierpliwość zmieszaną z lekką irytacją.
Zalała mnie fala zmieszania. Czyżbym się pomyliła? Dla pewności wyciągnęłam
dłoń i lekko przeciągnęłam palcem po jego ramieniu. Moc niemal trysnęła spod
jego skóry. W porządku, nie był człowiekiem.
- Zastanawiałam się… hmm… - wyjąkałam, szukając jakiegoś kuszącego zwrotu.
Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Zazwyczaj kolesi
z jego gatunku łatwo było poderwać. Nie miałam pojęcia jak sobie z tym poradzić,
żeby zachować się jak profesjonalistka.
- Chcesz się pieprzyć?
Słowa nagle same wypadły z moich ust, przerażając mnie swoim brzmieniem.
Nigdy jeszcze nie użyłam tego słowa, więc teraz z ledwością powstrzymałam się od
zasłonięcia sobie ust dłonią.
Ponownie na mnie spojrzał, a jego wargi wykrzywiło rozbawienie. Jego ciemne
oczy otaksowały mnie powoli i badawczo.
- Złe wyczucie czasu, kochanie. Musisz trochę poczekać. Bądź dobrym ptaszkiem
i odleć. Znajdę cię.
Odprawił mnie niedbałym machnięciem dłoni. Odrętwiała z zaskoczenia podniosłam
się, potrząsając głową na rozwój wydarzeń. Jak niby miałam go teraz zabić?
Oszołomiona skierowałam się do damskiej toalety, żeby sprawdzić swój wygląd.
Włosy były w porządku, choć miały swój zwykły, zaskakujący odcień szkarłatu.
Miałam też na sobie swój ulubiony top, który skazał dwóch ostatnich facetów na
potępienie. Wyszczerzyłam zęby do odbicia w lustrze. Nic w nich nie utknęło. Na
koniec podniosłam rękę i powąchałam. Nie, nie pachniałam brzydko. To o co chodzi?
Nagle w mojej głowie zaświtała myśl.
Czyżby był gejem?
Przez chwilę nad tym rozmyślałam. Wszystko było możliwe – sama byłam tego
dowodem. Mo e mog abym go poobserwowa . I za nim za ż ł ć ść każdym razem, kiedy
próbowałby kogoś poderwać, nieważne jakiej płci.
Podjęłam decyzję i z nową determinacją ruszyłam do drzwi.
Zniknął. Stolik, przy którym siedział, stał teraz pusty, a powietrze było czyste, bez
śladu jego mocy. Z rosnącym pośpiechem zaczęłam przeszukiwać bary, parkiet, po
czym ponownie wróciłam do loży.
Nic. Najwyraźniej zbyt długo mizdrzyłam się w łazience.
Przeklinając się, wróciłam do baru i zamówiłam nowego drinka. Mimo, że alkohol
nie otępiał moich zmysłów, picie drinka w takim miejscu było czymś właściwym.
W dodatku czułam się mało produktywna.
- Piękne kobiety nigdy nie powinny pić same – odezwał się czyjś głos.
Odwróciłam się, by dać mu kosza… i zobaczyłam, że mój adorator jest martwy
jak Elvis. Miał jasne, choć o kilka tonów ciemniejsze od tego pierwszego włosy oraz
turkusowe jak niebo oczy. Do diabła, to była moja szczęśliwa noc.
- Tak naprawdę to nie cierpię pić sama.
Uśmiechnął się, ukazując piękne, kwadratowe zęby. Żeby lepiej cię nimi ugryźć,
kochana.
- Jesteś tu sama?
- A chcesz, żebym była? – Nieśmiało zatrzepotałam rzęsami. Bóg mi świadkiem,
ten mi się nie wywinie.
- Bardzo tego chcę. – Jego głos był teraz niższy, a uśmiech głębszy. Chryste, mieli
cudowną intonację. Większość z nich mogłaby pracować w seks-telefonie.
- W takim razie jestem. Tylko, że teraz jestem z tobą.
Przechyliłam lekko głowę na bok, odsłaniając szyję. Podążył wzrokiem za moim
ruchem i oblizał wargi. Och, świetnie. Jest głodny.
- Jak ci na imię, piękna damo?
- Cat Raven. – Był to skrót od Catherine i koloru włosów pierwszego mężczyzny,
który chciał mnie zabić1. Jak mówiłam, jestem sentymentalna.
Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Niezwykłe imię.
Przedstawił się jako Kevin. Miał dwadzieścia osiem lat i był architektem, jak
twierdził. Ostatnio się zaręczył, ale narzeczona go rzuciła. Teraz chciał tylko znaleźć
miłą dziewczynę i się ustatkować. Słuchając go, z całych sił starałam się
nie zakrztusić drinkiem z rozbawienia. Co za stek bzdur. Zaraz zacznie wyciągać
zdjęcia domu z białym płotkiem.
Oczywiście nie mógł pozwolić, bym zadzwoniła po taksówkę. Jakże bezmyślni
okazali się moi wymyśleni przyjaciele, odjeżdżając beze mnie. Niezwykle miło
z jego strony, że odwiezie mnie do domu. Och, przy okazji, bardzo chciał mi coś
pokazać.
No c óż, to było nas dwoje.
Doświadczenie nauczyło mnie, że łatwiej jest pozbyć się samochodu, który nie
był miejscem popełnienia zbrodni. Dlatego też, kiedy wykonał swój ruch, udało mi
się otworzyć drzwi pasażera w jego Volkswagenie i uciec z okrzykiem udawanego
przerażenia. Ponieważ – jak większość z nich – wybrał opuszczoną okolicę, nie
musiałam się martwić, że jakiś dobry samarytanin przyjdzie mi na pomoc.
Podążył za mną równym krokiem, zachwycony moim niezdarnym potykaniem.
Udałam, że się przewracam i dla jeszcze lepszego efektu zapiszczałam, kiedy się
nade mną nachylił. Jego twarz zmieniła się, ukazując jego prawdziwą naturę. Złowrogi
uśmiech obnażył kły, których wcześniej nie było, a jego poprzednio błękitne
oczy jaśniały przerażającym, zielonym światłem.
Pozornie po omacku błądziłam dłońmi po ziemi, ukradkiem wsuwając jedną
z nich do kieszeni.
- Nie krzywdź mnie!
Ukląkł i żelaznym uściskiem chwycił mnie za kark.
- Zaboli tylko przez chwilę.
Właśnie wtedy uderzyłam. Wyćwiczonym ruchem moja ręka wystrzeliła w górę,
a broń, którą trzymała, przebiła mu serce. Kilkakrotnie przekręciłam ostrze, dopóki
jego usta nie zwiotczały, a światło w jego oczach nie zgasło.
Po raz ostatni szarpnęłam ręką, zepchnęłam go z siebie i wytarłam zakrwawione
dłonie o spodnie.
- Miałeś rację. – Z wysiłku nie mogłam złapać tchu. – Bolało tylko przez chwilę.
Dużo później, dojeżdżałam do domu, pogwizdując cicho. Noc nie okazała się
totalnie zmarnowana.
Jeden umknął, lecz drugi nie będzie już czaił się w mrokach nocy. Moja matka
spała już w naszym wspólnym pokoju. Powiem jej o wszystkim z samego rana.
W weekend zawsze witała mnie tym samym pytaniem. Dorwałaś kolejnego z tych
stworów, Catherine? Cóż, tak! W dodatku uniknęłam pobicia czy zatrzymania przez
kogoś. Kto mógłby chcieć więcej?
1 Raven (ang.) - kruk
Byłam w tak dobrym nastroju, że następnej nocy postanowiłam spróbować kolejny
raz w tej samej knajpie. Jakby nie było, w okolicy grasował niebezpieczny
krwiopijca, którego musiałam powstrzymać, nie? Tak więc z niecierpliwością wykonywałam
swoje zwykłe czynności domowe. Moja matka i ja mieszkałyśmy razem
z dziadkami. To oni byli właścicielami tego dwupiętrowego, skromnie wyglądającego
domu, który niegdyś był stodołą. Okazało się, że ich odizolowana posiadłość,
wraz z kilkoma hektarami ziemi na coś się przydała. Zanim wybiła dziewiąta
wieczorem, ju ż wybiegłam przez drzwi.
Tak samo jak wczoraj, sobotni wieczór przyciągnął do klubu mnóstwo ludzi. Muzyka
była tak samo głośna, a twarze klientów tak samo puste. Moja pierwsza rundka
po lokalu nie przyniosła żadnych rezultatów i jedynie zepsuła mi nieco nastrój.
Skierowałam się do baru i nie czułam w powietrzu nawet drgnięcia, do chwili,
w której usłyszałam głos.
- Jestem gotowy na pieprzenie.
- Co?
Momentalnie odwróciłam się, przygotowana na to, by z oburzeniem nawtykać
nieznajomemu, odrażającemu typowi… i zamarłam.
To był on. Moje policzki zalał gorący rumieniec, kiedy przypomniałam sobie co
powiedziałam do niego zeszłego wieczora. Najwyraźniej on również to pamiętał.
- Ach, tak. No cóż… - Niby jak miałam na to zareagować? - Eee, może najpierw
drinka? Pijesz piwo czy…?
- Nie trudź się – przerwał mi, odsyłając barmana i lekko przesunął palcem po krawędzi
mojej twarzy. – Chodźmy.
- Teraz? – rozejrzałam sie wokół, całkowicie na to nieprzygotowana.
- Tak, teraz. Zmieniłaś zdanie, słonko?
W jego oczach czaiło się wyzwanie i jakiś blask, którego nie potrafiłam odczytać.
Nie chcąc ponownie wypuścić go z rąk, chwyciłam torebkę i gestem wskazałam na
drzwi.
- Prowadź.
- Nie, nie – uśmiechnął się chłodno. – Panie przodem.
Kilkakrotnie oglądając się za ramię, ruszyłam przed nim na parking. Kiedy byliśmy
już na zewnątrz, z oczekiwaniem wbił we mnie wzrok.
- Na co czekasz? Bierz swoją brykę i już nas nie ma.
- Moją…? N-nie mam samochodu. Gdzie masz swój? – Z całych sił starałam się nie
panikować, lecz wewnętrznie czułam się roztrzęsiona. To zupełnie nie przypominało
zwykłego toku wydarzeń, co wcale mi się nie podobało.
- Przyjechałem motorem. Masz ochotę na nim jechać?
- Na motocyklu? - Nie, to nie wystarczy. Motor nie miał bagażnika, w którym mogłabym
umieścić zwłoki, a nie zamierzałam balansować nimi, przerzucając przez
siedzenie jednośladu. Plus, nie miałam pojęcia jak na takim jechać. - Eee, weźmy
jednak moje auto. Stoi tam.
Ruszyłam w odpowiednim kierunku, przypominając sobie, że mam się potykać.
Miałam nadzieję, że pomyśli, że non stop wlewałam w siebie wódę.
- Myślałem, że nie przyjechałaś samochodem.
Stanęłam jak wryta i odwróciłam się do niego. Szlag, rzeczywiście tak powiedziałam.
- Zapomniałam, że tu stoi, to wszystko – skłamałam beztrosko. – Chyba za dużo
wypi łam. Chcesz prowadzić?
- Nie, dzięki – odpowiedział od razu. Z jakiegoś powodu jego silny, angielski akcent
niezmiernie mnie drażnił.
Uśmiechnęłam się krzywo i spróbowałam ponownie. Musiał prowadzić. ponieważ
zawsze jechałam po stronie pasażera, broń miałam schowaną w prawej nogawce.
- Naprawdę myślę, że powinieneś prowadzić. Czuję się jakaś zamroczona. A nie
chciałabym rozkwasić nas na jakimś drzewie.
Nie podziałało.
- Jeśli chcesz to przełożyć na jakąś inną noc…
- Nie! – powiedziałam z desperacją, na co nieznacznie uniósł brew. – To znaczy…
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]