[ Pobierz całość w formacie PDF ]
François Villon
Wielki testament
2
 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
OD TŁUMACZA
Kiedy oto robiłem korektę do ponownego wydania Wielkiego testamentu, mimo woli
zadumałem się nad tymi strofami, stanęły mi w oczach chwile, kiedy je przekładałem. Jesień
roku 1916, zima, najciemniejszy okres wojny. Byłem wówczas jako „lekarz pospolitego
ruszenia” przydzielony do tzw. Stacji Opatrunkowej i spędzałem co drugą dobę w baraku z
desek skleconym między szynami kolejowymi. Raz po raz przychodziły z frontu transporty
żołnierzy, zawszonych, brudnych, okrwawionych, z oczami błyszczącymi od gorączki i
zmęczenia. Ale jeszcze przykrzejszy był widok tych, których pędzono na front. Żaden z
austriackich ,,ludów” nie objawiał (zwłaszcza po dwóch latach) zapału wojennego, ta wojna
była w Austrii okrutnym nonsensem. Toteż Stacja Opatrunkowa była ostatnią nadzieją
wszystkich: zgłosić się tam jako chory i „zadekować” się bodaj na jakiś czas w szpitalu.
Opierało się to o nas, lekarzy, wystawiając nasze uczucia ludzkości na ciężką próbę. A tu z
góry zaciskano śrubę coraz mocniej. Jednego dnia przyszedł do lekarzy poufny rozkaz od
dowodzącego generała, że gorączkę niżej 39 stopni ma się uważać za niebyłą... Oczywiście
wzruszyliśmy ramionami na ten idiotyczny rozkaz, ale w ogóle było ciężko. I tak żyło się z
dnia na dzień, z tą obawą, że samemu będzie się z dnia na dzień wyrwanym i rzuconym na
któryś z dalekich terenów wojny. A wówczas miałem właśnie na warsztacie druk
pięciotomowego Montaigne'a...
Barak, w którym spędzałem wówczas więcej niż pół życia, był straszny. Tłum pluskiew,
do których się z czasem przyzwyczaiłem, żar od żelaznego piecyka, ziąb od okna i szpar w
ścianach, myszy, szczury, jęki i stękania chorych, zaduch... Może ta rama zbudziła we mnie
tęsknotę za przełożeniem Villona. Zgromadziłem całą „wilonologię”, która na szczęście była
w Bibliotece Jagiellońskiej dobrze reprezentowana; gdy wieczór uspokoiło się nieco, gdy
ustawało warczenie telefonów i tylko od czasu do czasu przeciągłe sygnały pociągów
przerywały ciszę, wydobywałem książki i zatapiałem się w ten świat. W owej izdebce, gdzie
deszcz bił w cienki dach i wicher wył za oknem, w atmosferze śmierci i rozpaczy dziwnie
mocno czuło się te strofy. Żyłem w upojeniu. Jednej nocy, zatopiony w mojej pracy,
usłyszałem chrobot: oglądam się, na półkę nad łóżkiem dostała się młoda myszka i widocznie
nie umiała zejść. Patrzę na nią, ona na mnie, oboje ze strachem. Wreszcie podstawiłem jej
poduszkę, zbiegła lekko i uciekła.
Te chwile, które dawno zatarły się w pamięci jak przykry sen, stanęły mi nagle przed
oczyma jak żywe w czasie robienia korekt. I może okoliczności, w jakich przekładałem tę
książeczkę, sprawiły, iż pozostała mi ona szczególnie bliską.
Wiek XV, który był kolebką Villona, jak również i poprzedzający go wiek XIV nie są we
Francji okresem interesującym pod względem piśmienniczym. Jest to, z punktu widzenia
kultury, epoka przejściowa; epoka, w której gmach średniowiecza rozpada się i kruszeje,
zaledwie zaś tu i ówdzie odosobnieni budownicy gromadzą dopiero cegły pod przyszłą
budowę Odrodzenia. Stany, instytucje, na których zasadzał się porządek społeczny, zdradzają
znamiona wyczerpania lub potrzebę głębokich reform. Wspaniały, połyskujący stalą i złotem
rynsztunek feudalnego rycerstwa stał się czczą dekoracją: pod religią rycerskiego „honoru”
kryje się egoizm, brutalność, brak poczucia narodowego, chciwość i zdrada. Kościół,
szarpany schizmą, od samych szczytów dający obraz zgorszenia, uprawiający handel
odpustów i godności kościelnych, gromadzący olbrzymie bogactwa przez dłonie zakonów
żebrzących, nie odwraca wprawdzie od wiary, ale nie daje też silnych podstaw życia
moralnego. Podobnież i dawne źródła literatury i poezji wysychają. Stare powieści i rapsody
4
rycerskie stały się martwą literą, obcą już przez sam język, który, od czasu Powieści
Okrągłego Stołu, uległ znacznemu przeobrażeniu. Ostatnim dziełem szerokiego tchu jest
Romans Róży, a raczej jego druga część
1
, pióra Jana de Meung (1277) – ale i to już dawna
przeszłość, która przez wiek XIV i XV pokutuje we wtórnych naśladownictwach, wlokąc za
sobą cały kram zimnych i rozwlekłych alegorii. Poezja, nie znajdując źródeł, z których by biła
dla niej nowa treść, staje się igraszką dworską, zasklepia się w problemach formalnych.
Obracając się w kręgu konwencjonalnych tematów (srogość kochanki, niestałość losu,
nieubłagany kres wszystkiego w śmierci etc.), szuka chluby w trudności formy i
wirtuozostwie, o jakim nie śniło się dzisiejszym poetom. Wreszcie lata poprzedzające rok
1431 – datę urodzenia Franciszka Villona – stają się dobą najgłębszego upadku Francji,
najechanej przez Anglików, pustoszonej rabunkiem i pożogą, zarazą i kontrybucjami, słowem
wszystkimi klęskami długoletniej i zaciekłej wojny. W tej to epoce, w roku, w którym
spalono na stosie w Rouen Dziewicę Orleańską, urodził się w domu paryskich nędzarzy
przyszły włóczęga, bandyta, sutener i złodziej, który część życia spędził w więzieniach, a
cudem jedynie uniknął szubienicy, który, dziwną igraszką losu, miał się stać, obok tej wielkiej
patronki Francji, jedynym świetlanym punktem posępnej i mrocznej epoki. Tak wielką jest
potęga poezji, gdziekolwiek zapłonie prawdziwa jej iskra!
Franciszek z Moncorbier, który od swego krewnego i opiekuna przybrał nazwisko Villona,
urodził się z biednej rodziny w Paryżu, w roku 1431. O ojcu nie wiadomo nic; odumarł syna
młodo; o matce tyle, iż była to uboga i prosta kobieta. Przygarnął chłopca i zajął się jego
kształceniem Wilhelm Villon, kanonik przy klasztorze św. Benedykta, w którego też murach
wychował się Franciszek. O latach młodzieńczych Villona wiadomo tyle, iż w roku 1449
otrzymał stopień bakałarza, a w 1452 „licencjata Sztuk”; w domu przybranego ojca zetknął
się z poważnym gronem osób ze świata duchownego i urzędniczego. Ale skłonności pchały
młodego żaka ku innemu towarzystwu. „Uniwersytet paryski – pisze L. Molland, jeden z
biografów poety – ze swymi przywilejami, które czyniły zeń państwo w państwie, ze swą
ciżbą młodzieży, ciągnącą z całej Europy, a często pozbawioną środków, krył w swoim łonie
najniebezpieczniejszych złoczyńców: tych, którym niejaka kultura umysłowa dawała zarazem
więcej środków czynienia złego i więcej środków drwienia ze sprawiedliwości. Władza
duchowna uwalniała prawie zawsze winnych. Ażeby sądy kryminalne prefektury Paryża
mogły na nich położyć rękę, trzeba było recydywy po recydywie, trzeba było, aby ich uznano
jako wyzutych z przywileju kleryków i popadłych in profundum malorum: takie było
uświęcone wyrażenie. Sytuacja tak uprzywilejowana ściągała do uniwersytetu mnóstwo
nicponiów, zrujnowanych i pogrążonych w rozpuście szlacheckich synów, którym, dla
uzyskania charakteru studenta, wystarczało wpisać się na lekcje jednego z nauczycieli.
Rozwijały się tam prawdziwe stowarzyszenia bandytów, opryszków, oszustów i
włamywaczy; owe żaki-urwisze dawały najwięcej zatrudnienia policji paryskiej...”
Słowem, te późne wieki średnie miały swoją cyganerię, ale dostrojoną do twardych
obyczajów epoki; nieśmiertelny typ takiego „cygana” skreślił Rabelais w postaci Panurga w
swoim Pantagruelu.
Po wszystkie czasy knajpa odgrywała dominującą rolę w życiu studenckim; stała się też
ona domem Villona i wciągnąwszy go w wesołe towarzystwo młodych utracjuszów,
doprowadziła od psot studenckich do coraz cięższych wybryków. Villon stał się duszą
kompanii, niewyczerpanym –jak to utrwaliła tradycja – w sposobach zdobywania dla siebie i
towarzyszy jadła i napitku na biesiadę, kosztem łatwowiernych przekupniów. Z owych
młodocianych czasów poety godzi się też wspomnieć epizod słynnego kamienia Pet-du-
diable, o którego wzruszenie z pierwotnego miejsca stoczyła się tragikomiczna walka
pomiędzy studenterią a policją; epizod ten uwiecznił Villon w poemacie, o którym wiemy ze
1
Autorem pierwszej, wcześniejszej o jakie pół wieku, jest Wilhelm de Lorris.
5
wzmianki w jego Testamencie, ale który niestety zaginął
2
. Sprzeczka, na tle bliżej nam
nieznanym (wiemy tyle, iż chodziło o niejaką Ysabeau), uczyniła Villona w obronie własnego
życia mimowolnym zabójcą (1455). Sprawę umorzono; nim to jednak nastąpiło, Villon
zmuszony był do kilko miesięcznej tułaczki. Może już wówczas Villon wszedł w stosunki ze
słynną szajką tzw. coquillards, którzy operowali po całej Francji, a których później był
niewątpliwym towarzyszem i bardem
3
. W każdym razie w następnym roku, po powrocie do
Paryża, widzimy go współdziałającym w zbrodni, tym razem dokonanej z całym rozmysłem,
mianowicie w kradzieży z włamaniem w kolegium nawarskim. Kradzież przyniosła 500
dukatów i na razie nie wyszła na jaw. Zachęcona powodzeniem szajka planuje nową kradzież,
w Angers, dokąd wspólnicy wysyłają przodem Villona dla rozpatrzenia się w terenie. Na
wyjezdnym, pomiędzy tymi dwoma niebezpiecznymi przedsięwzięciami, Villon układa mały
poemacik pt. Legaty, nazywany też później przez publiczność Małym testamentem, utwór
satyryczny, tryskający pustotą i humorem (które możemy dziś jedynie wyczuwać w
pulsowaniu rytmów, większość bowiem aluzji, jakimi naszpikowany jest utwór, jest dla nas
martwa lub na wpół niezrozumiała). W utworze tym oznajmia, iż opuszcza Paryż, ale
przypisuje ten wyjazd okrucieństwu damy swego serca, nie wspominając nic o innych, mniej
chlubnych przyczynach skłaniających go do podróży; na odjezdnym czyni podarki i zapisy
znajomym, przyjaciołom i wrogom, które to podarki są oczywiście jedynie pretekstem do
uciesznych lub złośliwych aluzji.
W czasie nieobecności Villona kradzież w kolegium wyszła na jaw; uwięziono paru
uczestników, których zeznania obciążyły Villona. Bramy Paryża stają się pod grozą
największego niebezpieczeństwa dla poety zamknięte: znów czeka go tułaczka. Jakiś czas
spędza na dworze księcia Karola Orleańskiego, najwybitniejszego wówczas poety we Francji,
który, po długoletnim więzieniu angielskim, osiadłszy w uroczej rezydencji w Blois, zażywa
w atmosferze turniejów poetyckich pogodnej jesieni swego życia. Niestety, Villon, po
krótkim korzystaniu z łaski, a nawet pensji książęcej, dostaje się z nieznanych bliżej, ale zdaje
się poważnych powodów do więzienia w Orleans; ocala go amnestia, sprowadzona wjazdem
młodziutkiej księżniczki. Niebawem toż samo szczęście w nieszczęściu powtarza się w życiu
poety: wtrącony – znów nie wiemy, za jakie przestępstwo – do bardzo ciężkiego więzienia w
Meungs, zagrzebany w nim beznadziejnie (wśród czego znajduje wszakże dość siły, aby
przesłać przyjaciołom paryskim pełną werwy balladę Czyż opuścicie biednego Villona?),
znów cudownemu przypadkowi zawdzięcza uwolnienie. Król Karol umiera; następca jego,
Ludwik XI, przejeżdżając z koronacji przez Meungs, darzy amnestią licznych więźniów; w
ich liczbie znajduje się Villon. Amnestia obejmowała prawdopodobnie i nieodpokutowaną
jeszcze kradzież nawarską, Villon bowiem wraca spokojnie do Paryża (1461). Tu pisze
Wielki testament, utwór, w którym zamyka całego siebie, wszystkie swoje żale i nienawiści,
wspominki i marzenia, całą werwę paryskiego ulicznika i melancholię przedwcześnie
zmarniałego tułacza, i tragizm spojrzenia na świat z drugiego brzegu.
Niedługo dane mu było zażywać spoczynku. Niepokojony znowu o kradzież w kolegium
nawarskim – ten pierwszy błąd młodości, który pociągnął za sobą łańcuch innych – Villon
dostaje się jeszcze raz do więzienia. Chodziło, zdaje się, o pretensje cywilne; toteż
wypuszczono więźnia, skoro zobowiązał się (prawdopodobnie za jakąś poważną poręką)
spłacić w określonym terminie poszkodowanym część straty! Niebawem jednak
najniewinniejszy z wybryków Villona wtrąca go w najcięższe opresje. Nocna bójka,
zakończona śmiercią poważnego mieszczanina, prowadzi Villona – mimo że tylko pośrednio
2
Tradycję tę utrwalił poemacik pt. Repues franches (Daremne biesiady), którego
bohaterem jest Villon i którego autorstwo przypisywano nawet długo jemu samemu.
3
Napisał w złodziejskim narzeczu szajki szereg ballad o treści zaczerpniętej z życia
włóczęgów.
6
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl