[ Pobierz całość w formacie PDF ]
FRANCES MAYES
POD SŁOŃCEM TOSKANII
u siebie we Włoszech
Przełożyła Zofia Kicrszys
PODZIĘKOWANIA
Zechcą przyjąć moje gorące podziękowania: mój agent Peter Gimberg z Curtis Brown
Ltd oraz Jay Schaefer, mój redaktor z Chronicle Books. Szczególnie Kate Chynoweth,
również z Chronicle Books, Jane Piórko z „New York Timesa”, Elaine Grene z „House
Beautiful” i Rosellen Brown, redaktorka „Ploughshare” publikowanych pierwszych wersji
części tej książki:
mille grazie
. Co najmniej na butelkę
chianti
i pęk toskańskich maków
zasługują przyjaciele i rodzina: Todd Alden, Paul Bertelli, Anselmo Bettarelli, Josephine
Carson, Ben Hernandez, Charlotte Painter, Donatella di Palme, Rupert Palmer, Lyndall
Passerini, Tom Sterling, Alain Vidal, Marcia i Dick Wertime i wszyscy Wilcoxonowie.
Oddaję hold pamięci Clare Sterling za dar jej wiedzy i werwy. Edowi Kleinschmidtowi i
Ashley King dziękuję nieskończenie.
PRZEDMOWA
- Co tu się uprawia? - Tapicer alejką pod górę taszczy fotel do domu, ale bystro
rozgląda się po okolicy.
- Oliwki i winogrona - odpowiadam.
- Pewnie, że oliwki i winogrona, ale co jeszcze?
- Zioła, kwiaty... Nie bywamy tu wiosną, żeby zasadzić dużo więcej.
Stawia fotel na mokrej trawie i wodzi wzrokiem po starannie poprzycinanych
drzewach oliwnych na terasach, gdzie teraz odkrywamy i przywracamy do świetności dawną
winnicę.
- Niech pani sadzi kartofle - radzi - same będą dbać o siebie. - Wskazuje trzecią terasę.
- Tam. Pełne słońce, akurat miejsce dla kartofli, czerwonych kartofli, żółtych na
gnocchi di
patate
.
A więc na początku naszego piątego tutaj lata już wykopujemy kartofle na kolację.
Wysuwają się z ziemi łatwo, to zupełnie jak znajdowanie wielkanocnych jajek-niespodzianek.
I są zdumiewająco czyste, wystarczy je opłukać i lśnią.
Podobnie jak kartofle, udaje się nam tu prawie wszystko, odkąd cztery lata temu
zaczęliśmy przetwarzać ten opuszczony toskański dom i całą tę posiadłość. Patrzymy, jak
Francesco Falco, który większość swoich siedemdziesięciu pięciu lat poświęcił winogronom,
zakopuje wąs starej winorośli, żeby wypuściła nowe pędy. Bierzemy z niego przykład.
Winogrona obradzają. Jesteśmy cudzoziemcami przyjętymi z łaski, będziemy próbować
wszystkiego. Przy tej odnowie wiele pracy wykonujemy własnoręcznie, zdolni, jak
powiedziałby mój dziadek, dzięki swojej całkowitej nieznajomości rzeczy.
W roku 1990 na nasze pierwsze lato przywiozłam przesadnie duży notatnik w
niebieskiej skórzanej okładce i obwolucie z wytłaczanego w renesansowy florencki deseń
papieru.
Na pierwszej stronicy napisałam ITALIA. Ta książka wygląda tak, jakby miała
zawierać nieśmiertelną poezję, ale zaczęłam od notowania projektów, spisywania nazw
kwiatów polnych oraz nowych włoskich słów i szkicowania kafli pompejańskich. Potem
następowały opisy pokoi w domu, drzew, głosów ptaków. Dobazgrałam poradę ogrodniczą:
„Słoneczniki sadzić wtedy, gdy księżyc przesuwa się za Wagę”, chociaż pojęcia nie miałam,
kiedy to może być. I pisałam o ludziach, których poznajemy, i o potrawach, które gotujemy
czy przyrządzamy. Ten notatnik stał się kroniką naszych pierwszych czterech lat tutaj. Teraz
pełno w nim jadłospisów, widokówek i reprodukcji obrazów, jest w nim plan pięter pewnego
opactwa, są wiersze poetów włoskich i rozplanowanie ogrodu. Ponieważ to notatnik bardzo
gruby, zostało w nim dużo miejsca na niejedno jeszcze łato. Aż wreszcie to niebieskie
tomisko zmienia się w książkę „W słońcu Toskanii”, naturalny wynik moich pierwszych
tutejszych przyjemności: takich jak remont, a potem urządzanie domu, przeobrażanie
wybujałej dżungli w należyty obszar uprawy oliwek i winogron, badanie warstwy po
warstwie Toskanii i Umbrii, cudzoziemska kuchnia, odkrywanie ogniw pomiędzy tymi
potrawami a tą kulturą - i to wszystko tak dojmująco radosne, obramowane przyjemnością
głębszą, przyswajaniem sobie innego sposobu życia. Zakopanie wąsa winorośli, żeby
wypuściła nowy pęd, uważam za metaforę: życie trzeba od czasu do czasu zmieniać, jeżeli
chcemy sięgać myślą coraz dalej.
W tych dniach teraz na początku czerwca musimy oczyścić terasy z dzikiej trawy,
zanim ziemia w lipcu stanie się sucha i zaczną zagrażać pożary. Za moim domem trzej ludzie
z kosiarkami uwijają się, brzęczą jak olbrzymie pszczoły. Domenico przyjedzie jutro z broną
tarczową i tę piekielną trawę zwróci glebie. Jeździ traktorem po serpentynach wytyczonych
dawno temu przez woły. Cykl po cyklu. Chociaż nowoczesne maszyny skracają pracę, czuję,
jak mnie wciąga ten odwieczny obrzęd lata. Wiochy mają tysiące lat głębokości, a ja stoję na
maleńkim spłachetku wierzchniej warstwy i zachwycam się dzisiaj pomarańczowymi liliami
polnymi, które cętkują zbocze wzgórza.
Jakiś staruszek zatrzymuje się na szosie, pyta, czy mieszkam tutaj. Mówi, że dobrze
zna te strony. Milknie, wodzi wzrokiem po kamiennym murze, a potem dodaje cicho, że jego
brat został tu zastrzelony. Siedemnastoletni, podejrzany o udział w partyzantce. Kiwa głową i
wiem, że to, co widzi, nie jest moim klombem róż i żywopłotkiem z szałwi i lawendy. Idzie
dalej. Przesyła mi całusa.
-
Bella casa, signora
.
Wczoraj zobaczyłam małą kępę bławatków pod drzewem oliwnym, gdzie zapewne
jego brat upadł. Skąd te kwiaty? Z nasion, które upuścił drozd? Czy rozrosną się w przyszłym
roku na terasę? Stare miejsca istnieją na sinusowych falach czasu i przestrzeni płynących
logarytmicznie, niosących już i mnie.
Otwieram niebieską księgę. Pisać o tej posiadłości, o naszych odkryciach,
wędrówkach i życiu codziennym też jest przyjemnie. Chiński poeta sprzed stuleci zauważył,
że odtwarzając coś słowami, przeżywa się to jeszcze raz. W gruncie rzeczy szukanie zmian
chyba zawsze łączy się z pragnieniem powiększenia sobie terenu psychicznego, na którym się
żyje. „W słońcu Toskanii” to mapa tego terenu. Mój czytelnik, mam nadzieję, będzie jak
przyjaciel, który przyjeżdża z wizytą, uczy się wysypywać mąkę na marmurowy blat, wbijać
jajka, wyrabiać ciasto - przyjaciel, który budzi się przy czwartym „kuku” kukułki wśród
zieleni lipy, i chodzi ścieżkami po terasach śpiewając winogronom, i który zbiera śliwki w
gliniane dzbany i jeździ ze mną do miasteczek na wzgórzach, żeby podziwiać krągłe baszty i
orgie geranium, i który chce zobaczyć oliwki pierwszego dnia, kiedy już są oliwkami. Gość
na wakacjach chce wszystkim się rozkoszować. Czujesz wiatr wokół tych nagrzanych
słońcem marmurowych posągów? Jak starzy wieśniacy moglibyśmy siedzieć przed
paleniskiem, opiekać pajdy chleba z oliwą, popijać młode
chianti
. Po kontemplacji w salach
pełnych renesansowych dziewic, po jeździe z Umbertide w kurzu piaszczystych bocznych
dróg, smażę na patelni mnóstwo małych węgorzyków z czosnkiem i szałwią. W cieniu
figowca miły chłodek dla nas i dla dwóch kotów zwiniętych w kłębki. Liczę: ten gołąb grucha
sześćdziesiąt razy na minutę. Etruski mur powyżej domu jest z ósmego wieku przed
Chrystusem. Możemy się nagadać. Mamy czas.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl