[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
ADAM MIECZYSŁAW SZNAPER
FRANEK
FSZYSTKONIETAK
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
*
* *
– Słuchaj, Franek – powiedziałem któregoś dnia – wiem, że jesteś chłopakiem bystrym i
rozgarniętym. Czy można z tobą poważnie porozmawiać?
– Dlaczego nie? – odpowiedział i spojrzał na mnie z ukosa.
Jestem przekonany, że gdyby Franek był koniem, równocześnie zastrzygłby uszami. Ale
Franek był chłopcem. Toteż błyskawicznie przejrzał w myśli rejestr swoich ostatnich grze-
chów i stwierdziwszy, że nie ma się czego bać, przybrał wyczekujący wyraz twarzy.
– A o czym? – spytał.
– O tobie, o twoich kolegach, o szkole, rodzicach, zmartwieniach... Ale ty chyba nie masz
zmartwień, prawda?
– Lepiej nie mówić – odpowiedział.
– To świetnie! – ucieszyłem się i chociaż jego odpowiedź była zwyczajnym unikiem, za-
cząłem go ciągnąć za język.
– Z czego pan się tak cieszy? – Franek próbował udawać obrażonego.
Patrzył spod przymrużonych powiek i opuścił kąciki ust ku dołowi. Przypomniałem sobie,
że za tę minę koledzy mianowali go „dyrektorkiem”.
Zacząłem się tłumaczyć:
– Nie gniewaj się. Naprawdę nie chciałem cię obrazić. Piszę w tej chwili o chłopcu w
twoim wieku i... Ale, ale: ile ty masz właściwie lat?
– ...naście – wymamrotał Franek.
– Otóż to! – potwierdziłem skwapliwie. – Tyle samo, co i on! Więc jesteście rówieśnikami.
– Ale ja chodzę o klasę wcześniej – pochwalił się Franek.
– Drobiazg – odpowiedziałem. – Możesz się przecież obciąć i zostaniesz na drugi rok.
Franek zamrugał oczami i spytał:
– Czy może z tego pan się tak cieszył?
– Kto wie, kto wie? – odparłem, goniąc za własną myślą. – Sądziłem, że mój chłopak nie
ma zmartwień. Jest zawsze uśmiechnięty, skory do żartów. Jakie może mieć problemy? Brak
futbolówki, psa?
– To swoją drogą.
– Piekielnie mało! Brak futbolówki nie jest jeszcze problemem, a książka, jeżeli ma być
ciekawa, musi zawierać jakieś konflikty.
– Przecież sam pan mówił o tych klasach.
– O klasach? Czy może masz na myśli... Tfu, na psa urok!
– No, właśnie – potwierdził Franek i kiwnął głową.
– Chłopie kochany, wsadzę cię na sto koni! Otóż mamy i konflikt. Tylko
czy wy, chłopcy,
rzeczywiście przywiązujecie do cenzury taką wagę?
– Ba! – westchnął Franek i umknął spojrzeniem w bok. – A pan, to niby nigdy nie chodził
do szkoły?
Franek ma rację. Co tu gadać, każdy ma kłopoty na swoją miarę. Kiedy przypomnę sobie
łacińskie koniugacje i składnię, dziś jeszcze cierpnie na mnie skóra. Pamiętam, jak stałem
4
przed tablicą z rękami umazanymi kredą i atramentem i z obłędem w oczach usiłowałem roz-
szyfrować niepokonaną łamigłówkę. Był to jakiś czcigodny, pełen mądrości cytat, zręcznie
zamaskowany przewrotną budową zdania. Znajome słowa urągliwie szczerzyły do mnie litery
i bezczelnie się uśmiechały. Spoza szkieł binokli profesor głęboko zaglądał mi w oczy i do-
dawał otuchy: „Śmiało, chłopcze! Dlaczego się peszysz? Przecież to takie łatwe”.
Na poprzedniej lekcji łaciny przerabialiśmy mowę Cycerona przeciwko Katylinie. Mowę
tę znałem na pamięć i, co mnie dzisiaj niesłychanie dziwi, kilka pierwszych zdań umiałem
nawet przetłumaczyć. Nie wiem dlaczego, właśnie wtedy uznałem za wskazane pochwalić się
swoją wiedzą. Wpiłem się chciwie wzrokiem w szkła profesora i z dumą wypaliłem: „Jak
długo, Katylino, nadużywać będziesz naszej cierpliwości? Czyż...” Chciałem mówić dalej, ale
wzięto mnie za ucho i wyprowadzono za drzwi. „Nie pokazuj się bez matki” – dodał profesor
na pożegnanie.
Gdzie są blaski, muszą być także i cienie. Widocznie cień moich wspomnień padł na drob-
ną figurkę Franka, bo pochwyciłem jego uważny wzrok. Roześmiałem się, ale Franka nieła-
two było oszukać.
– No, widzi pan. Sam pan widzi. I jeszcze pyta pan o zmartwienia. A wie pan, jaki trudny
jest teraz program szkolny? Mamy więcej kłopotów niż włosów na głowie.
Z zażenowaniem poklepałem się po łysinie.
– To nie dowodzi... – zacząłem.
– Aha, nie dowodzi! – powiedział Franek. – Szukał pan konfliktu, proszę bardzo.
– Przecież nie miałem na myśli konfliktu z tobą.
– Ja wcale nie o tym – wyjaśnił Franek – tylko że moje życie to jedno wielkie nieporozu-
mienie. No, pewnie!
– Dlaczegóż to?
– Jak to: „dlaczego”? Szkoła, dom i w ogóle... albo niech pan mi powie, co to jest świat?
Bo przecież musi mieć jakiś koniec, no nie? A co dalej? Mówi się „nic”. Zgoda. A co to jest
„nic”? „Nic” to także jakieś coś.
– Wolnego – powiedziałem. – Nie daj się zwariować. Wszystko w swoim czasie.
– Dorośli to tak zawsze. „Najważniejsze, żebyś odrobił lekcje” albo: „Weź się za książkę”.
A właśnie, że dzisiaj wszystkie lekcje już odrobiłem. Ale pan i tak nie będzie chciał ze mną
gadać.
– Sam cię o tę rozmowę prosiłem, tylko nie można rozmawiać tak chaotycznie, na łapu-
capu. Trzeba obrać metodę. Przecież czytelnik chce poznać wszystko dokładnie. A więc: ile
masz lat?
– Już mówiłem.
– Ach, prawda. Mieszkasz?
– W Warszawie.
– Na ulicy?
– Mamy się przeprowadzić.
– Nazywasz się? Zresztą mniejsza z tym. I tak muszę zmyślić inne nazwisko. Klasa?
– Klasa!
– Spryciarz z ciebie. Ustalmy jeszcze jedno: porę roku.
– Czy to takie ważne?
– Bardzo ważne. Konkretny człowiek musi się znajdować w konkretnej sytuacji. Więc
gdzie jesteśmy i co robimy? Lepimy na podwórku bałwana?
– Niee! To dobre dla dzieci.
– Siedzimy w kinie?
– Przecież w kinie nie wolno rozmawiać.
– Racja. Jesteśmy na ulicy. Przez zamarzniętą szybę oglądamy wystawę księgarni.
– To już sto razy wolę, żeby było lato.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]