[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aby rozpocząć lekturę kliknij na taki przycisk

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym

@literaturaf

KLIKNIJ TUTAJ

ANATOL FRANCE

Zazulka

2

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000

3

ROZDZIAŁ PIERWSZY

który mówi o zmianach na obliczu ziemi i jest jednocześnie przed­mową opowiadania

Tę część lądu, gdzie rozciągało się ongiś księstwo Żyznych Pól, zalewa dzisiaj morze. Z miasta i zamku nie pozostało ani śladu. Powiadają jednak, iż o dobrą milę od brzegu widać w pogodne dni olbrzymie pnie drzew stojące nieruchomo w głębi wody. Zakątek wybrzeża, słu­żący za posterunek celnikom, zowią po dziś dzień „Warsztatem Majstra Fastrygi". Nie ulega wątpliwości, że nazwa ta jest pamiątką po pewnym mistrzu krawieckim, o którym będzie mowa w moim opowiadaniu. Morze, które corocznie wgryza się dalej w ląd, zagarnie wkrótce i ten skrawek ziemi, tak dziwacznie nazwany.

Takie przemiany zgodne są z prawami przyrody. Z biegiem wieków góry zapadają się, a morze unosi w krainę chmur i lodowców muszelki i koralowe krzewy.

Nic nie trwa wiecznie. Lądy i morza zmieniają się bez ustanku. Tylko wspomnienie istnień i kształtów minionych trwa przez wiele stuleci i pozwala odtworzyć dawno ubiegłe zdarzenia.

Opowieść moja o księstwie Żyznych Pól przeniesie was w zamierzchłą przeszłość. Oto jej początek:

„Okrywszy złote włosy czarnym czepcem naszywanym perłami, hrabina Srebrnych Wy­brzeży..."

Zanim jednak opowiem wam, co się stało dalej, proszę na wszystko, żeby osoby rozsądne i poważne nie brały do ręki tej książki. Nie dla nich napisałem moją „Zazulkę". Nie dla istot trzeźwych, które gardzą błahostkami i pragną, aby je wciąż pouczano.

Pragnę ofiarować tę opowieść ludziom, których umysł jest młody i lubi czasem poswawo- lić. Tylko ci, którym wystarczają niewinne rozrywki, przeczytają „Zazulkę" od początku do końca. Do nich też zwracam się z prośbą, żeby, jeśli mają małe dzieci, zapoznali je z moją baśnią. Chciałbym, aby opowiadanie podobało się także młodym chłopcom i dziewczętom, ale - prawdę mówiąc - nie śmiem się tego spodziewać. Zapewne uznają je za niedorzeczne i „Zazulka" pozostanie bajką dla dzieci dawnych czasów. Któregoś dnia przeglądałem bibliote­kę mojej dziewięcioletniej sąsiadeczki. Znalazłem tam wiele książek o mikroskopach i zwie­rzokrzewach, a także kilka powieści naukowych. Na chybił trafił otworzyłem jedną z nich i wzrok mój padł na następujące zdanie: „Mątwa, czyli Sepia officinalis, jest mięczakiem, gło- wonogiem, którego ciało zawiera gąbczasty organ, zbudowany z chityny i węglanu wapnia". Moja mała sąsiadeczka uważa, że ta powieść jest ogromnie interesująca. Otóż błagam ją na wszystko, aby nigdy nie czytała „Zazulki". Spaliłbym się ze wstydu, gdybym ujrzał swoją bajkę w rękach tak uczonej osoby.

4

ROZDZIAŁ DRUGI

z którego można się dowiedzieć, co biała róża oznajmiła hrabinie

Srebrnych Wybrzeży

Okrywszy złote włosy czarnym czepcem naszywanym perłami i opasawszy się wdowim sznurem, weszła hrabina Srebrnych Wybrzeży do kaplicy zamkowej, by jak codziennie po­modlić się za duszę swego męża, zabitego w pojedynku przez irlandzkiego olbrzyma.

Nagle na poduszce swego klęcznika ujrzała białą różę. Lica jej zbladły, wzrok zaćmił się, głowa opadła w tył, a ręce załamały się boleśnie. Wiedziała bowiem, że dzień, w którym hra­bina Srebrnych Wybrzeży znajduje białą różę na klęczniku, jest dniem jej śmierci.

Dowiedziawszy się, że nadeszła godzina jej rozstania ze światem, gdzie w tak krótkim cza­sie została żoną, matką i wdową, pospieszyła do komnaty, w której pod opieką niewiast słu­żebnych spał jej syn Jantarek. Chłopczyna miał dopiero trzy lata. Długie rzęsy rzucały prze­śliczne cienie na jego policzki, a usta podobne były do kwiatu. Był jeszcze tak maleńki i zara­zem tak piękny, że spojrzawszy na niego hrabina zalała się łzami.

-              Synku mój jedyny - szeptała boleśnie - dziecię moje najdroższe, nie będziesz mnie znał, mój obraz zniknie na zawsze dla twych słodkich ocząt. A przecież wykarmiłam cię własną piersią i z miłości dla ciebie odmawiałam swej ręki najznakomitszym rycerzom.

To powiedziawszy przycisnęła do ust złoty medalion zawierający jej miniaturę i promień jej włosów i zawiesiła go na szyi synka. W tej chwili łza spadła z oczu matki na twarzyczkę chłopczyny, który poruszył się niespokojnie w kolebce i zaczął trzeć powieki piąstkami. Hra­bina spiesznie odwróciła głowę i wybiegła z komnaty. Bo jakże jej oczy, mające wkrótce za­gasnąć, mogły znieść blask tamtych umiłowanych źrenic, przez które zaczynała przezierać budząca się do życia dusza.

Hrabina kazała osiodłać rumaka i udała się do zamku Żyznych Pól w towarzystwie koniu­szego Szczerogęby.

Księżna Żyznych Pól objęła serdecznym uściskiem hrabinę Srebrnych Wybrzeży.

-              Najdroższa, jakiż szczęśliwy los sprowadza cię w moje progi?

-              Zaprawdę los, który mnie przywiódł tutaj, nie jest szczęśliwy. Posłuchaj mnie, przyja­ciółko moja. Weszłyśmy w śluby małżeńskie nieledwie w tym samym czasie i owdowiałyśmy wskutek tych samych przyczyn. W dzisiejszych rycerskich czasach najlepsi giną najwcze­śniej, a mąż chcący żyć długo musiałby chyba przywdziać habit mniszy. Gdy urodziłaś Za- zulkę, ja od dwóch lat byłam już matką. Zazulka twoja jest piękna jak jutrzenka, a mój Janta­rek jest najlepszym chłopaczkiem pod słońcem. Wiem, że mnie kochasz, jak ja kocham cie­bie. Dowiedz się zatem, że znalazłam białą różę na poduszce mego klęcznika. Godziny moje są policzone. Tobie powierzam mojego syna.

Księżna Żyznych Pól wiedziała, co oznajmia hrabinom Srebrnych Wybrzeży kwiat białej róży. Płacząc przyrzekła wychować Jantarka i Zazulkę, tak jakby byli rodzeństwem, i nie czynić najmniejszej między nimi różnicy.

Obie matki, splecione uściskiem, pochyliły się nad kolebką, gdzie za lekką, błękitną jak niebo zasłoną spała maleńka Zazulka. Oczy jej były zamknięte, ale poruszała przez sen rącz­kami, a gdy rokładała paluszki, zdawało się, że z każdego rękawka koszulki wymyka się pięć różowych promyczków.

5

-              Jantarek będzie jej bronił - rzekła hrabina Srebrnych Wybrzeży.

-              Zazulka będzie go kochała - powiedziała księżna Żyznych Pól.

-              Będzie go kochała - powtórzył dźwięczny, cieniutki głosik.

Księżna poznała głos domowego skrzata, który od lat mieszkał pod kamienną płytą paleni­ska.

Wróciwszy do zamku hrabina Srebrnych Wybrzeży rozdała dworkom swoje klejnoty, ka­zała namaścić się pachnidłami i odziać w najprzedniejsze szaty, by godnie uczcić ciało, które ma zmartwychwstać w dniu Ostatecznego Sądu. A potem położyła się na łożu i zasnęła na wieki.

ROZDZIAŁ TRZECI

w którym rozpoczyna się miłość Zazulki, księżniczki Żyznych Pól, i Jantarka, hrabiego Srebrnych Wybrzeży

Wbrew zwykłemu ludzkiemu losowi, który sprawia, że piękność i dobroć nie chodzą w pa­rze, pani Żyznych Pól była równie dobra jak piękna, tak piękna, że książęta krwi, ujrzawszy jej podobiznę, spieszyli prosić o jej rękę. Lecz księżna odpowiadała niezmiennie: ,,Mam tylko

<rys 1>>

jedną duszę, więc jednemu tylko mężowi mogłam ślubować wiarę".

Ale po pięciu latach wdowieństwa zrzuciła czarny kwef i żałobne szaty aby nie tłumić ra­dości swoich najbliższych, aby można się było weselić i śmiać w jej obecności. Dobra jej obejmowały rozległe ziemie pełne ponurych wydm pokrytych wrzosem, jezior obfitujących w ryby (niektóre z nich miały czarodziejską moc) i gór wznoszących się wśród straszliwych pustkowi, kryjących w swym wnętrzu podziemne mieszkania karzełków.

Rządząc swym państwem księżna stosowała się do rad pewnego starego mnicha, który uszedł z Konstantynopola, a napatrzywszy się w życiu wielu gwałtom i wiarołomstwom, nie ufał zbytnio cnotliwości ludzi. Mnich ten żył w wieży zamkowej w otoczeniu ksiąg i ptaków i nie ruszając się stamtąd, udzielał rad opartych na kilku zaledwie mądrych maksymach. Mówił mianowicie:

„Nie należy wprowadzać w życie prawa, które poszło już w zapomnienie: trzeba ustępo­wać przed żądaniami poddanych ze względu na możliwość rozruchów, ale ustępować powoli, gdyż, jeśli się wprowadzi jedną reformę, lud natychmiast zażąda drugiej: upadek władców wywołuje zarówno zbytnia uległość, jak i zbyt długi opór".

Księżna chętnie przyzwalała na wszystko, bo nie znała się wcale na polityce. Serce jej było pełne współczucia. Nie mogąc wszystkich ludzi darzyć szacunkiem, litowała się nad tymi, którzy mieli nieszczęście być niegodziwcami. Wspomagała na wszelkie sposoby biedaków, odwiedzała chorych, pocieszała wdowy i brała pod opiekę ubogie sieroty.

Wychowywała Zazulkę z przedziwną roztropnością. Zaszczepiwszy w sercu dziecka prze­konanie, że największą radością jest czynienie dobra, nie potrzebowała nigdy odmawiać jej żadnej przyjemności.

Księżna dotrzymała wiernie obietnicy danej nieszczęsnej hrabinie Srebrnych Wybrzeży. Dla Jantarka była najlepszą matką i nigdy nie czyniła najmniejszej różnicy między nim a Za- zulką. Dzieci wzrastały razem i Jantarek lubił przybraną siostrzyczkę, chociaż uważał, że jest

6

dla niego trochę za mała. Pewnego razu, kiedy byli jeszcze zupełnie maleńcy, Jantarek pod­szedł do dziewczynki i zapytał :

-              Czy chcesz się bawić ze mną?

-              Chcę - odpowiedziała Zazulka.

-              Będziemy lepić babki z piasku - rzekł Jantarek. Zaraz zabrali się do roboty, ale Zazulka nie umiała lepić babek i Jantarek uderzył ją po rączce łopatką. Zazulka krzyknęła przeraźli­wie, a koniuszy Szczerogęba, który właśnie przechadzał się po ogrodzie, upomniał swego młodego pana:

-              Wasza wysokość! Nie godzi się hrabiemu Srebrnych Wybrzeży podnosić ręki na biało­głowę.

Pierwszą myślą Jantarka było przebić koniuszego łopatką na wylot. Lecz że wykonanie te­go zamiaru nasuwało trudności nie do pokonania, Jantarek poprzestał na czynności o wiele łatwiejszej : przycisnął nosek do najbliższego drzewa i rozpłakał się żałośnie.

Jednocześnie Zazulka usiłowała podsycić swe łzy wciskając obie piąstki w oczy i rozpacz­liwie tarła noskiem o pień sąsiedniego drzewa. Kiedy zapadła noc, dzieci wciąż jeszcze pła­kały, każde przy swoim drzewie. Wreszcie musiała zejść sama księżna, wzięła dzieci za ręce i zaprowadziła je do zamku. Malcy mieli czerwone oczy, czerwone nosy, policzki lśniące od łez, a wzdychali i pociągali noskami tak żałośnie, że się serce krajało. Pomimo to ze smakiem zjedli wieczerzę, po czym ułożyli się do snu, każde w swoim łóżeczku. Zaledwie jednak zga­szono świecę, z dwóch łóżeczek podniosły się równocześnie dwa maleńkie widma odziane w długie nocne koszulki i rzuciły się sobie w ramiona wśród wybuchów szalonego śmiechu.

Tak rozpoczęła się miłość księżniczki Żyznych Pól, Zazulki, i Jantarka, hrabiego Srebr­nych Wybrzeży.

ROZDZIAŁ CZWARTY

który mówi o wychowaniu w ogólności i wychowaniu Jantarka w szczegól­ności

Jantarek wychowywał się w zamku obok Zazulki i choć wiedział, że nie jest ona jego sio­strą, nazywał ją pieszczotliwie tym imieniem.

Dano mu mistrzów fechtunku, jazdy konnej, pływania, gimnastyki, tańca, sokolnictwa, myślistwa, gry w piłkę i wielu innych nauk. Miał nawet nauczyciela pisania. Był to stary ba­kałarz, z pozoru pokorny, ale w rzeczywistości pełen niezmiernej pychy. On to nauczył Jan­tarka różnych rodzajów pisma, które uchodziły za tym piękniejsze, im trudniejsze były do odczytania. Jantarek nie lubił lekcji udzielanych przez starego bakałarza, toteż nie skorzystał z nich wiele, tak samo jak z wykładów pewnego mnicha, który uczył go dziwacznych formuł gramatyki. Nie mogło się chłopcu pomieścić w głowie, że trzeba uczyć się języka, którym człowiek mówi od urodzenia i który nazywa językiem ojczystym.

Jantarek najchętniej przestawał z koniuszym Szczerogębą który zjeździł kawał świata, znał obyczaje ludzi i zwierząt, opowiadał o dalekich krajach i układał piękne piosenki, któ­rych co prawda nie umiał zapisać. Ze wszystkich mistrzów Jantarka jeden tylko Szczerogęba nauczył go czegoś, bo on jeden kochał chłopca prawdziwie, a wiemy, że tylko nauka udziela­na z miłością jest coś warta. Ale zawistne okularniki - mistrz gramatyki i mistrz pięknego pisania - choć nie cierpiały się wzajemnie z całej duszy, połączyły się jednak we wspólnej nienawiści do starego koniuszego i oskarżyły go o pijaństwo.

7

Istotnie, Szczerogęba trochę za często zaglądał do gospody „Pod Cynowym Dzbanem". Tam właśnie szukał zapomnienia w smutkach i tam układał swoje pieśni. Naturalnie że nie miał racji. Wszakże Homer układał jeszcze piękniejsze pieśni, a gasił pragnienie tylko wodą źródlaną. Co zaś do smutków, to wszyscy je mają i nie wino pozwala o nich zapomnieć, ale dobro, które czynimy bliźnim.

Mimo wszystko Szczerogęba był starym człowiekiem, posiwiałym w służbie, wiernym i pełnym zasług. Obaj bakałarze powinni byli raczej osłaniać jego słabostki, zamiast donosić o nich księżnej w sposób tak przesadny.

-              Szczerogęba jest niepoprawnym pijakiem, proszę księżnej pani - mówił mistrz od pisa­nia. - Ilekroć wraca z gospody „Pod Cynowym Dzbanem", stopy jego kreślą literę „S" na drodze. Jest to zresztą jedyna litera, którą umie napisać, proszę księżnej pani. Bo ten pijaczy­na to straszny osioł, proszę księżnej pani.

A mistrz od gramatyki dorzucał:

-              Szczerogęba nie tylko się zatacza, ale, co gorsza, wyśpiewuje piosenki, których składnia woła o pomstę do nieba. Ten człowiek nie ma pojęcia o regułach wierszowania, proszę księż­nej pani.

Księżna Żyznych Pól miała wrodzony wstręt do nadętych mędrców i donosicieli. Począt­kowo robiła to, co każdy uczyniłby na jej miejscu: nie dawała ucha oszczerstwom. Lecz gdy skargi ponawiały się, uwierzyła w nie w końcu i postanowiła oddalić ze dworu Szczerogębę. Pragnąc jednak, aby wygnanie miało zaszczytne pozory, umyśliła wysłać wiernego sługę po błogosławieństwo papieskie do Rzymu. Podróż koniuszego mogła trwać bardzo długo, bo mnóstwo winiarni, nawiedzanych przez wędrownych muzykantów, dzieliło księstwo Żyznych Pól od Stolicy Apostolskiej.

Wkrótce księżna pożałowała gorzko, iż pozbawiła dzieci opieki ich najlepszego przyjaciela.

ROZDZIAŁ PIĄTY

który opisuje wyprawę do pustelni i spotkanie z okropną staruchą

Pewnego ranka w Przewodnią Niedzielę księżna wyjechała z zamku na rosłym gniadoszu. Po lewej jej ręce kłusował na karym ogierze Jantarek; głowę jego rumaka znaczyła biała gwiazda. Po prawej stronie jechała na bułanku o czarnej grzywie Zazulka, trzymając w rękach różowe wodze. Podążali na mszę do pustelni w towarzystwie żołnierzy zbrojnych w kopie, a za orszakiem tłoczyła się ciżba ludzi, nie mogąc oczu oderwać od księżnej i dzieci. Zaiste, trudno wypowiedzieć, jak piękni byli wszyscy troje. Blask majestatu bił od księżnej odzianej w luźny płaszcz i zasłonę haftowaną w srebrne kwiaty, a perły zdobiące jej włosy lśniły ła­godnie, harmonizując ze słodyczą jej szlachetnego oblicza. Jantarek, z rozwianymi włosami i błyszczącymi oczyma, wyglądał dzielnie, jak na przyszłego rycerza przystało. Twarzyczka Zazulki, delikatna i czysta, była rozkoszą dla oczu. Miała przepyszne jasne włosy, przepasane nad czołem przepaską z trzema złotymi guzami, spływały one na jej ramiona niby świetlisty płaszcz osłaniający jej młodość i urodę. Poczciwi ludziska patrząc na nią powiadali: „Cóż to za prześliczna panienka!".

Stary krawiec, majster Fastryga, wziął na ręce swego wnuczka Piotrusia, aby mu pokazać Zazulkę. Chłopczyk zapytał, czy księżniczka jest żywa, czy też to figurka z wosku. Nie mógł pojąć, że istotka tak biała i wiotka może być ulepiona z tej samej gliny, co on sam, ze swoją pyzatą, opaloną buzią i koszulką ze zgrzebnego płótna, na wiejski sposób związaną tasiemką na karku.

8

Księżna życzliwie dziękowała za hołdy i pozdrowienia, ale zauważyła, że pochlebiają one zbytnio dumie dzieci. Jantarek płonął rumieńcem zadowolenia, a Zazulka uśmiechała się za­rozumiale. Odezwała się więc w te słowa:

-              Powiedzcie mi, czemu ci ludzie witają nas tak serdecznie?

-              Dlatego, że tak należy robić - odparła Zazulka.

-              Jest to ich obowiązkiem - odparł Jantarek.

-              Obowiązkiem, powiadasz? Czemuż to jest ich obowiązkiem? - zapytała księżna.

A widząc, że oboje na próżno szukają odpowiedzi, ciągnęła dalej:

Posłuchajcie mnie, dzieci. Od trzystu przeszło lat książęta Żyznych Pól z mieczem w dłoni

<<rys 2>>

bronią tych biedaków, by mogli w spokoju siać, orać i zbierać plony swojej pracy. Od trzy­stu przeszło lat księżne Żyznych Pól przędą wełnę dla ubogich, odwiedzają chorych i trzy­mają do chrztu niemowlęta wieśniaków. Oto dlaczego .pozdrawiają nas tak życzliwie, moje dzieci.

„Muszę czuwać nad oraczami" - pomyślał Jantarek.

„Będę przędła wełnę dla biednych" - przyrzekła sobie w duchu Zazulka.

Tak gwarząc i dumając na przemian, jechali przez łąki umajone kwieciem. Na widnokręgu widniały błękitne góry o poszarpanych szczytach. Jantarek wyciągnął rękę ku wschodowi.

-              Czy to jakiś ogromny puklerz stalowy błyszczy tam w oddali? - zapytał.

-              To raczej klamra srebrna wielka jak tarcza księżyca - odpowiedziała Zazulka.

-              To nie jest ani puklerz stalowy, ani klamra srebrna - odrzekła księżna. - To jezioro błyszczy w promieniach słońca. Powierzchnia jego wydaje wam się z daleka gładka jak zwierciadło, ale w rzeczywistości mącą ją niezliczone fale. I wybrzeże jeziora nie jest tak równo wykrojone, jak sądzicie: porasta je trzcina o puszystych kitach i kosaciec o liściach jak miecze i kwiatach podobnych do źrenic ludzkich. Każdego poranka jezioro okrywa się mleczną zasłoną mgieł, a w południowym słońcu lśni jak rycerska zbroja. Nie należy jednak nigdy przybliżać się do niego. Mieszkają w nim boginki wodne, które wciągają przechodniów w głąb swego kryształowego zamczyska.

W tej chwili w pustelni zadźwięczała sygnaturka.

-              Tu się zatrzymamy - rzekła księżna - i pieszo dojdziemy do kaplicy. Nie na słoniach i nie na wielbłądach, jeno pieszo szli trzej królowie do żłobka Świętej Dzieciny.

Wysłuchali mszy odprawionej przez pustelnika. Nie opodal księżnej uklękła jakaś odraża­jąca starucha w łachmanach. Kiedy wychodzili z kaplicy, księżna zanurzyła palce w kropiel- nicy i podała wodę święconą żebraczce mówiąc:

-              Pokój z wami, matko.

Jantarek spojrzał na księżnę zdziwiony.

-              Czy nie wiesz, synu, że w każdym nędzarzu należy uczcić wybrańca Chrystusowego? - rzekła księżna. - Żebraczka, podobna do tej, trzymała cię do chrztu wraz z zacnym księciem Czarnych Skał. Nieznany biedak był również chrzestnym ojcem twojej siostrzyczki Zazulki.

Stara odgadła widać myśli Jantarka, gdyż pochyliła się ku niemu i zaskrzeczała szyderczo:

-              Życzę wam, piękny paniczu, byście zawojowali tyle królestw, ile ja ich straciłam. Byłam władczynią Wysp Perłowych i Złotodajnych Gór. Czternaście gatunków ryb ukazywało się dzień w dzień na mym biesiadnym stole, a mały Murzynek dźwigał tren mojej szaty...

-              Biedna kobieto! Jakiż to los nieszczęśliwy pozbawił was waszych wysp i gór? - zapytała księżna.

-              Naraziłam się na gniew karłów i one to przez zemstę wypędziły mnie z mych włości.

-              Czyżby karły były tak potężne? - zdziwił się Jantarek.

9

-              Żyjąc pod ziemią poznały tajemne właściwości drogich kamieni, nauczyły się obrabiać kruszce i odkrywać źródła - odparła żebraczka.

A na to księżna:

-              Czym naraziliście się na ich gniew, matko?

-              W pewną grudniową noc - odrzekła stara - przyszedł do mnie wysłannik karłów prosząc o pozwolenie urządzenia wigilijnej uczty w kuchni zamkowej. Była ona większa od klasztor­nego kapitularza i zaopatrzona w liczne rondle, kociołki, imbryki, duże i małe patelnie, blachy do ciast, ruszty, rynki, brytfanny, wanienki do ryb, kadzie, formy do pasztetów, tortownice, dzbany mosiężne, roztruchany srebrne i złote, makutry, moździerze, że nie wspomnę już o przepięknym rożnie, wykutym artystycznie z żelaza, i olbrzymim, czarnym kotle zawieszo­nym na haku w kominie. Pomimo iż wysłannik zapewnił mnie, że nic nie zginie ani nie dozna szkody, odmówiłam jego żądaniu i karzeł oddalił się mrucząc niezrozumiałe groźby. I oto w samo święto Bożego Narodzenia o północy zjawił się w mej sypialni ten sam karzeł, otoczony gromadą swych współbraci. Wywlekli mnie z komnaty i porzucili w gieźle nocnym w jakiejś nieznanej krainie. „Tak karzemy bogaczy - rzekli - którzy odmawiają cząstki swych skarbów pracowitemu i cichemu ludowi karzełków, obrabiających złoto i darzących ludzi źródłami słodkiej wody".

Oto co opowiedziała na progu pustelni bezzębna żebraczka. Księżna pożegnała ją serdecz­nymi słowy i obdarzywszy hojną jałmużną skierowała się wraz z dziećmi do zamku Żyznych Pól.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

który opisuje widok ze szczytu baszty zamkowej

Niedługo potem dzieci, nie spostrzeżone przez nikogo, weszły krętymi schodami na szczyt wysokiej baszty stojącej pośrodku zamczyska. Gdy stanęły na górnym tarasie i rozejrzały się wokoło, zaczęły krzyczeć i klaskać w ręce z uciechy.

Z wieży roztaczał się rozległy widok na wzgórza pocięte zielonymi i brunatnymi kwadra­cikami uprawnych pól. Na dalekim horyzoncie błękitniały góry i lasy.

-              Spójrz, siostrzyczko, całą ziemię stąd widać! - wołał Jantarek.

-              Jaka ogromna! - dziwiła się Zazulka.

-              Moi mistrzowie zapewniali mnie nieraz, że ziemia jest bardzo duża, ale, jak mówi nasza ochmistrzyni Gertruda, żeby w coś uwierzyć, trzeba to ujrzeć na własne oczy.

Dzieci obeszły taras wokoło.

-              Wiesz, co jest najdziwniejsze?! - wykrzyknęła nagle Zazulka. - Zamek nasz stoi pośrod­ku ziemi, więc my, na baszcie zbudowanej w samym jego środku, jesteśmy pośrodku całego świata! Cha! Cha! Cha!

Rzeczywiście, widnokrąg otaczał dzieci olbrzymim kołem, a osią jego była baszta zamko­wa.

-              Jesteśmy w samym środku świata! Cha! Cha! Cha! - powtórzył Jantarek.

Dzieci zadumały się na chwilę.

-              To źle, że świat jest taki duży - rzekła Zazulka. - Można w nim zabłądzić i na zawsze stracić z oczu tych, co nas kochają. - Jantarek wzruszył ramionami.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl