[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pod krzyżem wiernie stała Matka w żałobie i szlochała, Gdzie wisiał on, umierajšcy Pan. Anonim Matka to zawsze matka. Nie ma w życiu nic więtszego. Colerigde, The Tree Graves Gdybym nawet na wzgórzu zawisł na wysokoci, Matko, o matko moja! Wiem, kto by mi nigdy nie odmówił miłoci, Matko, o matko moja! Kipling, Mother OMineRozdział 1Czy cokolwiek podejrzewa? Czy choćby co przeczuwa? Zastanawiał się nad tym, obserwujšc, jak kobieta przemierza chodnik, skręca, przesuwajšc przy tym torebkę odrobinę w kierunku biodra, a następnie odwraca się i pokonuje trzy betonowe stopnie prowadzšce do przedsionka budynku, w którym mieszkała. Tamtego wieczoru sprawiała wrażenie zmęczonej, jak gdyby co jej cišżyło. Jej krok stracił trochę swojej naturalnej sprężystoci. To akurat nic dziwnego, pomylał. W każdym z nas jest przecież co takiego, co z kilkuminutowym wyprzedzeniem, a przynajmniej na kilka sekund przed faktem pozwala nam się nagle zorientować, że nasz wiat się zaraz skończy. W górę? W dół? Zatrzymać się? Jechać? Winda sprawiała wrażenie zupełnie niezdecydowanej. Janice Queen stała samotnie w niewielkiej klatce i czuła, że serce wali jej jak młotem. Te podróże w górę i w dół już jej nie zaskakiwały. W budynku zainstalowana była tylko jedna winda, z której musiała korzystać, żeby dostać się do mieszkania bez wspinania się po schodach na szóste piętro. Nie miała więc specjalnie wyboru, chociaż małe zamknięte przestrzenie, w szczególnoci za windy, zawsze budziły w niej niepokój. Jako nigdy nie mogła się do końca wyzbyć ponurej myli, że gdyby doszło do jakiej poważnej awarii gdyby stało się co, co nigdy wczeniej nie przytrafiło się nikomu innemu to od ciemnego szybu, w którym czyhała na niš niechybna i nagła mierć, dzieliła jš tylko cienka podłoga. Co najmniej dwa razy dziennie co najmniej pięć razy w tygodniu jedziła tš windš w górę i w dół, pokonujšc w ten sposób kolejne kondygnacje starego, choć niedawno wyremontowanego budynku.Nareszcie! Winda się zatrzymała, stajšc mniej więcej na poziomie szóstego piętra. Drzwi się rozsunęły, a za nimi pojawił się dziesięciocentymetrowy stopień, na tyle wysoki, że chwila nieuwagi groziła potknięciem. Spostrzegawczy użytkownik windy mógłby dojrzeć za jego sprawš czarnš otchłań szybu i potraktować ten widok jako przestrogę. Janice prowadziła spokojne życie. Pracowała w księgarni, od czasu do czasu umawiała się z kim na randkę, wychodziła z przyjaciółkami do pobliskiego Boccos albo po co do jedzenia do delikatesów na rogu. Jej życie niczym się nie różniło od tego, jakie prowadziły miliony innych mieszkańców wielkiego miasta. Winda mogła w jednej chwili położyć kres jej istnieniu. Absurd! pomylała, pokonujšc stopień dzielšcy jš od miękkiego dywanu wyciełajšcego korytarz na szóstym piętrze. Ale koniecznoć przejcia nad otchłaniš mimo wszystko budziła w niej pewien niepokój. Drzwi do jej mieszkania znajdowały się mniej więcej metr od windy, w zwišzku z czym nawet póno w nocy dobiegał jš posępny szum lin sunšcych tuż za cianš. Słyszała też przytłumione grzmoty i wstrzšsy kabiny zatrzymujšcej się na kolejnych piętrach. W rezultacie Janice stanowczo za dużo mylała o tej cholernej windzie, a czasem nawet o niej niła. W końcu nabrała przewiadczenia, że to zwykły dwig stanie się przyczynš jej mierci. Otworzyła drzwi do mieszkania i weszła do rodka. Mrok. Włšczyła wiatło i jej wzrok padł na duże lustro, przed którym zatrzymywała się przy każdej okazji, żeby skontrolować swój wyglšd. Ze zwierciadła patrzyła na niš bardziej rozczochrana i zmęczona wersja tej Janice, z którš żegnała się rano przed wyjciem do pracy. Była to kobieta niespełna czterdziestoletnia, ale cišgle jeszcze szczupła, obdarzona obfitym biustem i zupełnie przyzwoitymi nogami, z bršzowymi włosami do ramion i twarzšraczej słodkš niż klasycznie pięknš. Szczęka trochę za mocno zarysowana, mylała sama o sobie. No i te cholerne zmarszczki. Pokazywały się co prawda tylko w szczególnie niesprzyjajšcym wietle i trzeba się było dobrze przypatrzeć, żeby je dostrzec, ale rzeczywicie cienkie linie spływały z kšcików ust niczym kropelki liny. W kšcikach jej ciemnych oczu czaiły się już kurze łapki zwiastun samotnej przyszłoci. Janice cišgle jeszcze budziła zainteresowanie wród mężczyzn, ale tych oczywicie zawsze łatwiej było pozyskać, niż utrzymać. Chociaż niekiedy równie trudno było się ich pozbyć. Lustro znajdowało się na drzwiach od niewielkiej szafy. Janice zahaczyła skórzany pasek torebki o klamkę, po czym zdjęła lekki szary sweter, który włożyła do pracy jako dodatek do ciemnych spodni i białej bluzki. Powiesiła go w szafie między cięższym płaszczem i niebieskš wiatrówkš. Pomylała, że jeli jutro będzie chłodno i będzie się zapowiadało na deszcz, to sweter odda do pralni. Włacicielka księgarni, Dee, przebywała akurat poza miastem. Oficjalnie wyjazd miał charakter służbowy, w rzeczywistoci jednak spędzała czas z żonatym mężczyznš, z którym łšczył jš obecnie burzliwy romans. Janice miała o niczym nie wiedzieć, więc nie zdradzała się przed Dee i podczas gdy szefowa oddawała się cielesnym rozkoszom, ona której od czasu do czasu zdarzyło się poczuć z tego powodu ukłucie zazdroci sumiennie przez cały tydzień otwierała sklep z samego rana. Nie wysypiała się, bo pasjami oglšdała w telewizji filmy emitowane w pónych godzinach wieczornych. Jej aktualna, choć słabnšca już miłoć też akurat była w rozjazdach co zresztš doć często się zdarzało, ponieważ Graham był sprzedawcš i miała wrócić dopiero jutro. Mało brakowało, a pokłóciliby się podczas pożegnania w Boccos. Janice wiedziała, że formuła ich zwišzku powoli się wyczerpuje, i postanowiła sama go zakończyć, zamiast czekać na ruch Grahama. Im była starsza, tym silniejszš czuła potrzebę panowania nad swoim życiem. Wczeniej zawsze czekała,teraz jednak miało być inaczej. Może ból będzie dzięki temu mniej dolegliwy. Wiedziała z dowiadczenia, że prędzej czy póniej nowy Graham przekroczy próg księgarni albo zagadnie jš w Boccos, serwujšc jakš gadkę starš jak wiat. Zdšżyła zamknšć drzwi od szafy, gdy odezwał się domofon. Zdziwiła się. Podeszła i nacisnęła guzik: Tak, słucham? Mam przesyłkę odezwał się męski głos, który w domofonie brzmiał głucho i metalicznie. Dla Janice Queeler? Queen? dopytała. Queen, przepraszam. Janice nacisnęła guzik, żeby wpucić kuriera. Kilka sekund póniej zza ciany dobiegł jš szum lin dwigu. Kurier jechał do niej na górę windš. Janice otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Kabina mozolnie się pięła. Gdy rozległ się wist otwieranych drzwi, ze rodka wyłonił się ciemnowłosy mężczyzna redniego wzrostu, raczej przystojny. Miał na sobie pomięte spodnie khaki, przepocony niebieski T-shirt i białe sportowe buty. W rękach trzymał podłużne białe pudło przypominajšce te, w jakich zwykle dostarcza się kwiaty o długich łodygach, tyle że wykonane z mocniejszego kartonu. Umiechnšł się i spojrzał na przesyłkę, by raz jeszcze sprawdzić treć nalepki. Janice Queen? Tak. Zauważyła, że kurier nie ma kieszeni w koszulce. Nigdzie na wierzchu nie dostrzegła też długopisu ani ołówka. Może powinnam zabrać długopis z biurka? Mam co do pisania w torebce zaraz za drzwiami. Ale gdzie on ma jaki dokument do potwierdzenia? To wszystko wydało się jej dziwne o sekundę za póno. Gdy wycišgnęła rękę po paczkę, mężczyzna wepchnšł jš gwałtownymruchem do mieszkania. Uderzyła mocno o lustro. Miała nadzieję, że nie pękło. Napastnik w jednej chwili znalazł się w rodku i zamknšł za sobš drzwi. Teraz wolnš prawš rękš sięgnšł do kieszeni i wyjšł z niej co, co wyglšdało trochę jak napchana skarpeta. Pałka. Co się dzieje? Czy to się dzieje naprawdę? W jej zaskoczonym i spanikowanym umyle pojawiła się wiadomoć, że należałoby zaczšć krzyczeć. Ledwo jednak zdšżyła nabrać powietrza w płuca, aby wydać z siebie głos, gdy ten przedmiot z kieszeni mężczyzny uderzył jš w bok głowy. Padła na kolana, zrobiło jej się niedobrze z bólu. Musi chodzić o kogo innego. Takie rzeczy przytrafiajš się innym. Proszę! Znowu poczuła ból, tym razem z tyłu głowy. Na chwilę zobaczyła przed sobš podłogę, a potem zatonęła w ciemnym szybie głębokiego mroku. Pearl Kasner wspięła się po betonowych schodach z metra na chodnik i ruszyła przed siebie. Od mieszkania dzieliły jš trzy przecznice. Był niska i okršgła do tego stopnia, że niedoskonałoci sylwetki uwidaczniały się mimo szarego munduru. Kilku mężczyzn, których mijała po drodze, na chwilę zatrzymało wzrok na jej biucie, ale potem szybko odwrócili głowy, jak to zwykle czyniš mężczyni. Zupełnie jakby obawiali się, że żona może ich obserwować. Była zmęczona, bolały jš nogi. Z Fifth National odbierano gotówkę, więc musiała zostać w pracy po godzinach. Pomagała kolegom z Brinksa zadbać o bezpieczeństwo depozytów należšcych do klientów, chociaż w tej placówce raczej nie należało się spodziewać napadu. Jakie ryzyko jednak się z tym wišzało. Dostatecznie duże. I dostatecznie dobrze za to płacili. Tylko nogi się męczyły. Pearl spędziła sporo czasu na stojšco. I na wy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]