[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ANNE
FRASIER
ZEW
NIEŚMIERTELNOŚCI
Wielu tam poszło
niewielu wróciło
spod sklepień Tuoneli,
z Krainy Zmarłych bezwiecznych progów.
Elias Lonnrot Kalevala
Czy raczej ten, co pożegna wnet
Bladolicej śmierci chłód...
John Keats Hyperion
Rozdział 1
Samochód przebijał się przez ciemność nocy; dwoje pasażerów wpatrywało się
w milczeniu w rozwijającą się przed nimi drogę.
Jechali już ponad dobę, tylko kilka razy zatrzymując się, by nabrać benzyny i
skorzystać z toalety. Jedzenie ograniczało się do paczkowanych przekąsek branych
z półek w kolejce do kasy.
Autostrada międzystanowa ciągnąca się wzdłuż pustyni, którą początkowo je-
chali, ustąpiła teraz miejsca wąskim jednopasmówkom, wijącym się wśród rozle-
głych lasów i pastwisk Środkowego Zachodu, które ukazywały się ich oczom w
snopach żółtego światła reflektorów. Krajobraz stawał się obcy.
Przynajmniej dla Grahama Yatesa, który przywykł do milionów gwiazd i nieba
rozciągającego się po horyzont. Jego oczy nie mogły się przyzwyczaić do wzgórz
zasłaniających niebo, do krętej drogi, która ukrywała to, co leżało tuż przed nimi,
do mgły zalegającej w dolinach.
Okno pasażera było uchylone; przesycający powietrze zapach przypominał
Grahamowi tropikalny las, który oglądał kiedyś w muzeum nauki. Albo kubeł z
kompostem w jednej ze szkół, do których chodził. Gnijące rośliny i mokra ziemia.
Daleko jeszcze?
A może są już prawie na miejscu?
Chciał zapytać, ale ona i tak by nie odpowiedziała. Nie odezwała się do niego
słowem, od kiedy wyjechali z Arizony. I dobrze. Wolał milczenie od wrzasków.
Sekundę po tym, gdy wyłączała wycieraczki, szyba pokrywała się mgiełką, w
której Graham w końcu rozpoznał rosę. Nie można było się jej pozbyć. Śmieszna
sprawa. Po prostu pojawiała się na nowo.
Graham wymyślił plan. Miał mnóstwo czasu na myślenie - kiedy już doszedł do
siebie po niezłym haju. Gdy dojadą na miejsce, ucieknie.
I to ma być plan? To żaden plan.
Ogłuszyć ją i ukraść samochód - to byłby plan. Ale Graham nie miał w sobie
dość agresji. Nawet po tym wszystkim, co mu zrobiła, nie potrafiłby jej uderzyć. A
zresztą, znał ją - gdyby dostała, na pewno wpadłaby w szał. Naskoczyłaby na nie-
go, plując i sycząc. Sytuacja była wystarczająco zła bez takich atrakcji.
Nigdy nie rób niczego, co jeszcze bardziej pogorszy sytuację...
Nie bał się; powtarzał to sobie w duchu z łomoczącym sercem. Nawet śmierci,
o której sporo myślał ostatnio, jeszcze zanim ona zaciągnęła go do samochodu. Ale
który nastolatek kilka dni przed szesnastymi urodzinami nie myśli o śmierci?
Świadomość, że mógłby umrzeć, była jedną z niewielu rzeczy, które przynosiły
mu pociechę. Oznaczała, że jest jakaś droga ucieczki. Dopóki się pamiętało, że
śmierć tylko czeka, wiedziało się, że to wszystko może się skończyć.
O czwartej piętnaście nad ranem przyjechali do Tuoneli w Wisconsin.
Ich samochód był jedynym na pustych ulicach. Żaluzje i zasłony w domach
szczelnie zasłaniały okna. Wszyscy mocno spali i nie mieli pojęcia o dramacie
rozgrywającym się tuż za ich drzwiami.
Tak cicho.
Kompletna martwota. Zupełnie jakby nikt tu nie mieszkał.
Straszono go Tuonela, od kiedy pamiętał.
„Jak nie będziesz grzeczny, odeślę cię do Tuoneli. Przecież nie chcesz jechać do
Tuoneli, prawda?"
Groźbę zawsze wypowiadano tonem, który sugerował najgorsze. Tuonela była
złym miejscem. Tuonela była strasznym miejscem. Tuonela była jak troll pod mo-
stem.
W zeszłym roku widział wypadek samochodowy. Naprawdę fatalny wypadek.
Człowiek w środku nadział się na kolumnę kierownicy. Graham nie mógł przestać
się gapić. Tuż przed śmiercią mężczyzna otworzył oczy i spojrzał prosto na niego.
Właśnie taka zawsze wydawała mu się Tuonela. Była jak coś przerażającego,
od czego nie da się oderwać oczu. Ale teraz, kiedy już tu dotarli, miasto nie dora-
stało do koszmarnych wyobrażeń Grahama. To jest Tuonela? - miał ochotę zapy-
tać.
Gdyby był starszą panią, nazwałby ją uroczą. Może staroświecką. Przypominała
mu wioskę z kolejki elektrycznej, którą bawił się jako dziecko. Nie jego wioskę,
ale wioskę sąsiada. Jakiegoś świra, który nosi czapkę kolejarską i ma piwnicę pełną
kolejowych gadżetów.
Zatrzymali się przed ciemnym domem; do werandy i frontowych drzwi prowa-
dził prosty chodnik. Dwie słabe latarnie rzucały niebieskawy blask. Graham ledwie
rozróżniał gałęzie rozłożystych drzew ponad dachem i coś, co wyglądało jak czar-
ne, bezkształtne krzaki zaśmiecające ogródek otoczony niskim płotem.
Nie zamierzał dać jej satysfakcji oglądania jego łez. Nie zamierzał nawet na nią
spojrzeć, bo właśnie tego chciała. Chciała, by płakał i błagał, i obiecywał jej, że
będzie grzeczny. Że przeprasza.
Grali w to już nieraz, ale on miał dość tej gry.
Złapał szelki swojego wielkiego plecaka, otworzył drzwiczki pasażera i wypadł
z samochodu, zatrzaskując je za sobą. Rozległo się szczekanie psa. Było jak głu-
chy, odległy krzyk, pełen rezygnacji, dobiegający z innego świata.
Nim zdążyła wysiąść za nim, Graham ruszył chodnikiem w stronę domu.
Za jego plecami ryknął silnik, gdy wdepnęła pedał gazu do samej podłogi.
Czuł jej złość buchającą z ciasnej puszki samochodu. Była wściekła, że nie bła-
gał.
Spojrzał.
Nie mógł się powstrzymać.
Powoli odwrócił głowę; zobaczył, jak stary oldsmobite odbija od krawężnika,
jak pędzi ulicą. Błysnęły czerwone światła hamulca, gdy samochód z piskiem po-
konał zakręt i zniknął z widoku.
Graham nasłuchiwał, aż odgłos silnika umilkł.
Wróci?
Zawsze wracała.
Uciekaj! Kryj się!
Znów spojrzał na dom.
Teraz, gdy podszedł bliżej, gdy jego oczy przywykły do ciemności, widział, że
dom jest niski i rozłożysty. W ogóle nie znał się na domach, ale ten w niczym nie
przypominał budynków w Arizonie. Dostrzegał surowy tynk i ciemne, drewniane
belki, a na górze dwa małe okienka w czymś, co wyglądało na poddasze.
Uciekaj! Wiej! Co z twoim planem! Pamiętasz swój plan?
Ale dokąd mógłby pójść? Nie miał pieniędzy. Skręcało go z głodu. Nie spał od
czterdziestu ośmiu godzin. Było mu zimno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl