[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Frołow Sylwia - DZIERŻYŃSKI

MIŁOŚĆ I REWOLUCJA

BIOGRAFIA INTYMNA

 

 

Ile mitu w micie. Wstęp

Wyobraźmy sobie proces Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego. Może wy­glądałby tak?

-              Wysoki Sądzie, wszyscy chyba słyszeliśmy o zdarzeniu, które rozegrało się w gabinecie szefa WCzK na Łubiance w początkach września 1918 roku. Tuż po zamachu na Lenina. - Prokurator uniósł ręce i gestykulując, zaczął obrazo­wo przedstawiać tamtą scenę: — Fanni Kapłan, która próbowała zabić wodza re­wolucji, została doprowadzona do gabinetu towarzysza Dzierżyńskiego. Czeka­ło tam na nią trzech mężczyzn. Dzierżyński siedział za biurkiem i palił papierosa, komisarz Zerson stał pośrodku z rękami w kieszeniach, a czekista o azjatyckich rysach, chyba Chińczyk, który doprowadził dziewczynę, stanął pod oknem. Po­kaleczona i obolała Kapłan, jęcząc, upadła na ziemię. Zerson podszedł do niej, pochylił się i zadał jej pytanie, potem drugie. Kapłan próbowała odpowiadać, ale mówiła tak niewyraźnie i chaotycznie, że nie sposób było ją zrozumieć. Wtedy do gabinetu wszedł drugi, młodszy Chińczyk. Zerson kiwnął głową. Młodszy podał starszemu niewielki garnuszek, po czym podskoczył do dziewczyny. Jed­ną ręką złapał ją za głowę, w drugiej błysnął mu nóż. Wsunął ostrze w zaciśnię­te usta leżącej. Kiedy ta pod wpływem bólu je rozwarła, starszy Chińczyk wlał w nie trochę z zawartości garnuszka — prokurator przerwał na moment i rozej­rzał się po sali. - Kapłan zakrztusiła się, poczerwieniała, potem zsiniała. Zaczęła się wyrywać trzymającemu ją czekiście, wiła się po podłodze, bijąc o deski gło­wą, rękoma, nogami. Dzierżyński zerwał się zza biurka, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Chińczyk usłużnie wytłumaczył mu, że to rozgrzany wosk. Styg­nie w gardle i dusi. Dziewczyna chwyciła się za szyję, kaleczyła sobie paznok­ciami usta, ale nie mogła pozbyć się wosku. Dzierżyński wytrzymał chwilę. Wy­dobył pistolet i strzelił dwa razy. Pierwszy pocisk dobił zamachowczynię. Drugi

Ht wilii w micie. 11 slff)

pc*łożvł trupem starszego Chińczyka1. Wysoki Sądzie, tak zabito Fanni Kapłan — ostatnio słowa prokurator wypowiedział na tyle głośno, że echo odbite od wyso­kiego sklepienia wybrzmiało w sali niczym kanonada. Część publiczności odru­chowo skuliła głowy w ramionach.

-              Wysoki Sądzie, zdecydowanie protestuję! - poderwał się obrońca. — Wyda­rzenie. które przedstawił nam pan prokurator, nie jest poparte dowodami. Było wprost przeciwnie - mówił szybko, lecz dobitnie. Wydawał się pewny i dobrze przygotowany do rozprawy. Poprawił okulary. — Dzierżyński uczył czekistów, jak rozpoznawać i unieszkodliwiać wrogów. Domagał się od nich surowego przestrze­gania leninowskich zasad rewolucyjnej praworządności, uprzejmego stosunku do aresztowanych. Kiedy pod koniec lutego 1918 roku dowiedział się, iż jeden z pra­cowników WCzK pozwolił sobie na grubiańskie zachowanie wobec aresztowa­nego, sam osobiście przeprowadził w tej sprawie śledztwo. W protokole śledztwa Dzierżyński zrobił następującą uwagę: „Komisja postanowiła wyciągnąć ostre kon­sekwencje w stosunku do winnego i w przyszłości oddawać pod sąd każdego, kto pozwoli sobie dotknąć aresztowanego”2. Taki był Dzierżyński — obrońca przerwał, bo jego wypowiedź wywołała tumult na sali.

-              Hańba! Kłamstwo! Tak właśnie było! I mieszały się okrzyki ludzi obserwu­jących proces. Ktoś głośno łapał powietrze, ktoś inny wstał i machał nerwowo ręką, próbując coś wykrzyczeć. Sala wrzała coraz bardziej. - Proszę o ciszę, spo­kój! - interweniował sędzia, raz za razem stukając młotkiem, i Będę zmuszony przerwać rozprawę! Nikt go jednak nie słuchał. Ludzie na widowni wciąż gorącz­kowo rozprawiali. - Chcemy prawdy! i słychać było z wielu stron. Publiczność uciszyła się dopiero na widok trzech postawnych funkcjonariuszy straży sądowej, którzy przywołani przez sędziego, wyszli na środek sali.

-              Szanowny pan obrońca się myli! - ponownie zabrał głos prokurator. - Wyso­ki Sądzie, pozwolę sobie na chwilę odejść od osoby oskarżonego i odnieść się do instytucji, którą Feliks Dzierżyński stworzył. Pamiętajmy - zaczął I że czerwo­ny terror połączył ideologiczne obsesje bolszewików z ludową kulturą przemo­cy. W osobie czekisty doszło do ich syntezy. Zdziczali marynarze i żołnierze za­tracający wszelką miarę nienawiści do ludzi noszących okulary, wykształconych,

o              liberalnych poglądach i dobrze odżywionych, nie umiejący wyobrazić sobie świa­ta inaczej niż jako nieustanne widowisko przemocy, a także kryminaliści, chuli­gani i chorzy psychicznie - wszyscy oni stanowili krąg, z którego Czeka rekru­towała swój narybek i oskarżyciel przerwał na moment, by sprawdzić, jakie robi na zebranych wrażenie. Mówił dalej: - Wszędzie tam, gdzie czekiści unicestwiali wroga klasowego w służbie rewolucji, dochodziło do nieopisanych potworności, przesłaniających już zupełnie bolszewicką dramaturgię. Wrzucano ofiary do gotu­jącej się wody, obdzierano ze skóry, wbijano na pal, palono lub grzebano żywcem,

Ile mitu w micie. Wstęp              9

wypędzano nago na ulice w zimowym chłodzie i polewano wodą, aż zastygły w lo­dowe posągi3. I kto za te bestialstwa ponosi odpowiedzialność? Oskarżony Fe­liks Edmundowicz Dzierżyński! Przewodniczący Ogólnorosyjskiej Nadzwyczaj­nej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem!

Słuchając tego wywodu, sala znieruchomiała. Dreszcz przeszedł ludziom po plecach. Wzrok wszystkich przeniósł się teraz na obrońcę. Ten dał znak sędzie­mu, że chce zabrać głos.

—              Wysoki Sądzie, śmiem twierdzić, że oskarżony nie wiedział o tego typu za­chowaniach. Gdyby wiedział, z pewnością by ich zabronił, a sprawcy ponieśliby zasłużoną karę - mówił. - Zgodnie z jego wskazówkami całość prac śledczych była prowadzona przy ścisłym zachowaniu norm rewolucyjnej praworządności. Nie dopuszczał do żadnego nadużywania władzy. Aresztowanym udowadniano winę na podstawie konkretnych faktów, dokumentów, zeznań świadków. Nie­winnych natychmiast po sprawdzeniu zwalniano i pomagano im w znalezieniu pracy i mieszkania4. Na osobisty rozkaz Dzierżyńskiego! i obrońca na chwilę przerwał, zaczerpnął tchu. - A co się tyczy okrucieństw popełnianych przez czer­wonych, niczym nie różniły się one od okrucieństw stosowanych wobec bolsze­wików przez białych - powiedział, unosząc nad głową gęsto zapisaną kartkę. - Na przykład w Wotkińsku biali mieli wymordować na barkach śmierci ponad tysiąc ludzi (uśmiercając około 10 osób każdego dnia). Aresztowanych rozstrzeliwa­no, zakłuwano bagnetami i roztrzaskiwano im czaszki. Podobne egzekucje zor­ganizowano w Iżewsku. Komendant tego miasta, Suworow, miał stwierdzić przy tej okazji (lecz chyba z przesadą): „dobijam już czwarty tysiąc komunistów. Nie marnować kul, szablami ich i polanami”. Po drugim zdobyciu Iżewska przez bia­łych kołczakowcy puścili z kolei na Kamę tratwy pełne szubienic obwieszonych trupami czerwonych - tak samo jak czynili dwa wieki wcześniej carscy wojewo­dowie z kozackimi buntownikami5. Zapewniam, że dysponuję dużo większą licz­bą tego typu przykładów...

Tym razem na sali sądowej zrobił się taki tumult, że straż sądowa musiała siłą wyprowadzić kilku krzykaczy. Sędzia, by uspokoić zebranych, na godzinę zawie­sił rozprawę.

Procesu Feliksa Dzierżyńskiego w rzeczywistości nigdy nie było. Ale gdyby się odbył, oskarżony znalazłby się ogniu podobnych zarzutów. Dla jednych czerwony kat Rosji, dla drugich krystalicznie uczciwy i dobry człowiek, od chwili powoła­nia Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabota­żem - zwanej potocznie Czeka - stał się powszechnym obiektem zainteresowania.

Na celownik wzięła go szczególnie polska opinia publiczna, co nie powinno dziwić. Z jednej strony młodziutkie państwo polskie po dwóch latach niepodległoś- .                            

10

lh' mitu w micie] Wstęp

ci było zmuszone do konfrontacji z potężnym wrogiem, który w imię nowych haseł chciał przywracać star)' mocarstwowy porządek, z drugiej - ten porządek wspierała grupa Polaków z polskim twórcą radzieckich służb bezpieczeństwa na czele. Niechęć do ewentualnego szefa Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad, któ- rvm zostałby Dzierżyński po bolszewickiej wygranej w 1920 roku, była więc jak najbardziej uzasadniona - ale jednocześnie przesadzona. Jego międzywojenny wi­zerunek to portret z propagandowego plakatu czasu bitwy warszawskiej: czerwo­nego mordercv-psychopaty z wyszczerzonymi kłami wampira, który stawał się doskonałą pożywką dla literatury.

Tuż po jego śmierci w 1926 roku ukazały się liczne wspomnienia, głównie na łamach periodyków związanych z daną opcją polityczną. Trafiały one do wąskie­go grona czytelników i w ich oczywiste oczekiwania. Głód sensacji na temat bol­szewickiej wierchuszki, najlepiej w formie popularnej plotki, był na tyle duży, że dawał pole do popisu autorom specjalizującym się w kryminale i romansie.

Paradokumentalna powieść Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego Lenin, wydana w 1930 roku, szybko zdobyła rynek wydawniczy. Wiarygodności przyda­wał jej życiorys autora, który przebywał w Rosji podczas wojny domowej. Zdekla­rowany antykomunista Ossendowski rzeczywiście przekazywał na Zachód cenne informacje, chociażby o finansowaniu działalności Lenina przez monarchię nie­miecką, ale sam, współpracując z białymi, większość danych otrzymywał z drugiej ręki. Opisanych przez siebie nowych lokatorów Kremla nigdy nie poznał osobiś­cie, dlatego w dziełku o twórcy dyktatury proletariatu swobodnie miesza fakty z mitami, wymachując piórem z prawdziwą dezynwolturą grafomana. W najgor­szym świetle przedstawiony jest tu Dzierżyński - w iście hollywoodzkim stylu horrorów o hrabim Draculi. Całe zło bolszewickiej Rosji koncentruje się w tym człowieku, którym Lenin gardzi i którego się brzydzi.

Nie był Ossendowski w tej opinii odosobniony. Curzio Malaparte, włoski pisarz i dziennikarz, po wizycie w ZSRR napisał fabularyzowaną Legendę Leni­na, gdzie zamieścił uwagę, że Lenin czuł do szefa Czeki niemal fizyczny wstręt. Przyjmując tę informację do wiadomości, pamiętać jednak należy, kiedy Mala­parte odwiedził Rosję. W 1929 roku! Stalinowska machina terroru właśnie się rozpędzała. Nowy wódz, wcielając w życie własną interpretację leninizmu, po­trzebował wyłączności na kult twórcy państwa bolszewickiego. W miarę przy­pływu kolejnej fali przemocy - której nie dało się już wytłumaczyć stanem woj­ny - pamięć o pierwszym czekiście mogła stać się dla Stalina groźna. Dzierżyński kojarzył się z uczciwością i bezinteresownym oddaniem sprawie - podczas gdy generalissimus obsadził Łubiankę pozbawionymi skrupułów karierowiczami, wy­konującymi najbrudniejszą robotę bez zadawania pytań. Jeszcze na początku lat trzydziestych słyszało się komentarze, że za czasów Dzierżyńskiego byłoby to

He mitu w micie. Wstęp

mc do pomyślenia. Stalin dostawał szału, gdy docierały do niego te głosy. W ku­luarach rozpowszechniał więc opinię o wstręcie Lenina do szefa WCzK — temu ostatniemu przydając cech sadysty czerpiącego przyjemność z torturowania swoich ofiar.

Ferdynand Antoni Ossendowski, jako wybitny grafoman, prezentując daną postać, koncentrował się na jej fizyczności, która miała tłumaczyć osobowość

i              przyczyny postępowania. U niego Lenin co chwila mruży mongolskie oczka, a o Feliksie autor pisze tak: „Wynurzyła się nagle twarz Dzierżyńskiego. Blada, nieprzytomna, o zapadłych, zimnych, zezowatych oczach, do połowy ukrytych pod drgającemi powiekami, o kurczących się straszliwie mięśniach policzków i wy­krzywionych, zapadłych wargach. Śmiała się cicho i wydawała lekki syk”. Decy­zje życiowe potwora pisarz tłumaczył prosto: „Pałał nienawiścią do całego świata. Marzył o zemście nad wszystkim, co było dziełem rąk żyjących istot. Pragnął wi­dzieć dokoła siebie krew, ciała zamordowanych i umęczonych, cmentarzyska, ru­iny i zgliszcza, a nad tym - ciszę śmierci”6. Dodatkowej pikanterii przydaje scen­ka, kiedy Dzierżyński grozi Leninowi, że go zabije i przejmie władzę, jeśli ten nie podpisze dekretu o mianowaniu go wodzem komunistycznej Polski. I sugestia, że żądza władzy niewątpliwie pchała go do przejęcia kremlowskiego stolca. Ta ostat? nia opinia charakteryzuje tylko polskich autorów. Czy świadczy o utajonych na­cjonalistycznych pragnieniach, by jednak tak się stało?

Temat „czerwonego kata” chętnie przejął hrabia Bogdan Jaxa-Ronikier, znają­cy Feliksa osobiście. Jesienią 1912 roku wspólnie siedzieli na Pawiaku, gdzie hra­bia trafił jako zabójca swego szwagra (poszło o majątek rodzinny)7. Ten polski Miinchhausen, cieszący się opinią birbanta i oszusta, po śmierci Dzierżyńskiego wyczuł pismo nosem. Zorientowawszy się, że nastanie moda na pikantne histo­ryjki o nim, posunął się do tego, iż zaczął nachodzić siostrę Feliksa Aldonę Ko- jałłowicz i wyciągać od niej rodzinne opowieści, by potem dopasować je do swo­jej z góry założonej tezy. Aldona zaś - przez całe życie poczuwająca się do opieki nad bratem i do odpowiedzialności za jego czyny, umęczona mitem kata Rosji — nie spodziewając się podstępu, przyjmowała zapewnienia hrabiego o lojalności z wdzięcznością8. Późniejszy biograf Dzierżyńskiego Jerzy Ochmański tak ko­mentował powieść Jaxy-Ronikiera: „prawda historyczna, w tym wiele autentycz­nych szczegółów nie znanych współczesnym biografom (...) przeplata się z fał­szem przyprawionym kalumniami”9.

Hrabia, wydając w roku 1933 fabularyzowaną biografię Dzierżyński. Czerwony kat - złote serce, był pod silnym wpływem lektury książki Ossendowskiego. Ten sam wzniosły i teatralny styl, ten sam psychologizm oparty na najtańszych chwy­tach. Według hrabiego wiele wyroków Dzierżyński wykonywał osobiście. Sadzał ludzi na krześle elektrycznym albo wyciągał z szuflady biurka pistolet i strzelał

Ile mitu w micie. Wstęp

13

znienacka do przesłuchiwanego. To z książki Jaxy-Ronikiera pochodzi fragment o torturowaniu i zamordowaniu Fanni Kapłan - w rzeczywistości rozstrzelanej przez komendanta Kremla Pawła Małkowa. Nikt też nie wlewał jej przed egzeku­cją rozgrzanego wosku do gardła.

Oficjalne biografie Feliksa Dzierżyńskiego z czasów ZSRR i PRL-u również trudno uznać za wiarygodne10. Pisane pod dyktando ideologii, mocno ocenzurowa­ne i napompowane partyjną nowomową, kreowały Dzierżyńskiego na „wieczny pło­mień” — jak nazwał go pośmiertnie Stalin. Do pewnego okresu nie pozwalano poru­szać tematów osobistych, koncentrowano się wyłącznie na działalności politycznej „nieugiętego szermierza rewolucji”. Z czasem zaczęto dopuszczać motyw rodzinny: najpierw żona i syn, potem krąg sióstr i braci, na końcu kobiety - ale z konsekwent­nym przemilczeniem pewnych wątków. Bardziej szczere są indywidualne wspomnie­nia byłych współpracowników i towarzyszy szefa WCzK, opublikowane zaraz po jego śmierci na łamach wydawanego w Moskwie periodyku „Z Pola Walki”11.

Czołowi polscy biografowie Dzierżyńskiego Jan Sobczak i Jerzy Ochmański pilnują faktografii i chronologii. Wiele przejmują od biografów radzieckich, ale ich radykalizm zastępują eufemizmem lub kolejnym przemilczeniem. Wspomina­ją za to o ślubie kościelnym Feliksa z Zofią Muszkat-Dzierżyńską. Zofia pod ko­niec życia także napisała poświęconą mężowi książkę: Lata wielkich bojów. Ale jej wspomnienia — pisane w Związku Radzieckim i niesamodzielnie, bo przy udziale asystentów — są nierówne. Część pierwsza, dotycząca okresu polskiego i emigra­cji, napisana jest zdecydowanie żywszym i ciekawszym językiem. Mimo ideolo­gicznego ukierunkowania ma wdzięk osobistego wyznania. Druga jest już tylko propagandową wypowiedzią bolszewickiej aktywistki.

Po czterdziestu pięciu latach realnego socjalizmu - łącznie z najgroźniejszym okresem stalinowskim, kiedy kult towarzysza Dzierżyńskiego serwowany był jego rodakom na siłę — wraz z demokracją lat dziewięćdziesiątych odżyły w Polsce sana­cyjne sentymenty i resentymenty. Wznowiono książki Ossendowskiego i Jaxy-Ro- nikiera, wcześniej zakazane, teraz przyjmowane na wiarę mimo nowych wstępów zalecających dystans w ocenie lektury. W przypadku mitu Dzierżyńskiego wielu uwierało w szczególności jego pochodzenie. Fakt, że polski szlachcic mógł się wy­rzec katolickiej tożsamości na rzecz internacjonalizmu i ateizmu, był nie do przyję­cia. Należało sprokurować mu nowy życiorys. Najprościej było zrobić z niego Zyda, twórcę żydokomuny, wykorzystując drugie imię jego ojca — Rufin - w charakterze żydowskiego nazwiska. Jest to nielogiczne, imię bowiem ma pochodzenie łacińskie, a patronuje mu św. Rufin z Akwilei. Mit okazał się jednak tak przekonujący, że do­trwał do naszych czasów. Zwłaszcza w internecie wiedzie swój żywot w najlepsze.

W 1993 roku ukazała się biografia Feliksa Dzierżyńskiego autorstwa Jerzego Łątki pod znamiennym tytułem Krwawy apostoł - pierwsze opracowanie dokonane

Ile mitu w micie. Wstęp

15

w niepodległej Rzeczypospolitej. Praca bardziej dziennikarska niż historyczna,

wydawców zrezygnowało z niej mimo dobrych recenzji. Najprawdopodobniej nie nastał jeszcze odpowiedni czas. Polska żyła dekomunizacją, koncentrowano się na inflacji, prywatyzacji i bezrobociu. Rozliczenia oczekiwano od żyjących. Betono­wy Dzierżyński — stojący na placu Bankowym w Warszawie - został symbolicz­nie obalony 16 listopada 1989 roku. Rozpadł się na trzy części, które odstawio­no do magazynu pod warszawskim mostem Grota-Roweckiego. Wydawało się, że społeczeństwu ten akt wystarczy. Ze wstrętem otrzepano ręce. I z satysfakcją, że „wieczny płomień” zgasł na zawsze.

Ciało Feliksa Dzierżyńskiego wciąż leży u wezgłowia Lenina na placu Czerwo­nym w Moskwie. Jego portrety wciąż wiszą na posterunkach rosyjskiej policji. A hi­storia tego człowieka nadal budzi skrajne emocje. Przynajmniej w Polsce. To jeden z powodów, dla których zdecydowałam się podjąć temat od nowa - ale nie jedyny. Niniejsza książka jest dla mnie także rodzajem osobistego rozliczenia. Całe dzieciń­stwo bowiem spędziłam w sąsiedztwie ulicy F. Dzierżyńskiego - bardzo długiej, chy­ba najdłuższej w Krakowie. Wówczas dla mnie ulicy bez końca. Gdyby zadano mi wtedy pytanie: kim był Feliks Dzierżyński?, odpowiedziałabym: niedobrym człowie­kiem. Choć nikt głośno mi tego nie mówił. Nie miałam nawet pojęcia, jak wyglądał. Był jedynie zbitką liter na niebieskich ulicznych tablicach. Ale wiedziałam jedno - że wszystko wokół mnie działo się z powodu tego człowieka. Nawet ja sama byłam przez niego. Gdyby nie on, ani mój rosyjski dziadek urodzony w Charbinie, ani moja polska mama urodzona w Wilnie nie zamieszkaliby w Krakowie. Mimo to nienawidziłam Dzierżyńskiego. Za co? Za to, co Czesław Miłosz w Zniewolo­nym umyśle nazwał „nieodwracalnością nowego systemu”. Nie mogłam oczywiście wiedzieć, co to „system”, tym bardziej „nieodwracalność” i „zniewolenie”. Nawet przymiotnik „nowy” brzmiał abstrakcyjnie, bo innego systemu nie znałam. Dla mnie była to kwestia niespełnionego marzenia o jedzeniu bananów, niemożności wyjazdu za granicę, koszmaru akademii górniczo-hutniczych czy ciężkiej atmo­sfery kłamstwa, która zatruwała powietrze wraz z wyziewami nowohuckich ko­minów. Zawierała się w tym świadomość, że na tej ulicy bez końca nigdy nie do­czekam się końca. Choć znalazłby się i bardziej osobisty powód mojej nienawi­ści do Dzierżyńskiego. O tym jednak dowiedziałam się dopiero po latach, kiedy miałam okazję przeczytać treść jego depeszy z 16 listopada 1920 roku wysianej do szefa Czeki w Symferopolu Wasilija Mancewa. Dzierżyński napisał w niej: „Zrób­cie wszystko, by z Krymu nie uszedł na ląd stały żaden białoarmista”12, Niespełna

z próbą psychologicznej analizy. Z publikacją miał jednak Łątka trudności. Kilku

Ilf mitu w micif. Wstfp

tydzień póżniei, 22 listopada, trójka czekistowska pod dowództwem Mancewa ska­kała na śmierć 857 żołnierzy armii generała Wrangla. Wyrok wykonano. Był wśród nich mój pradziadek pułkownik Matwiej Matwiejewicz Frołow.

Ulicv Dzierżyńskiego w Krakowie już dawno nie ma. Jest, jak przed wojną, ulica Juliusza Lea, prezydenta miasta z początków XX wieku. Ja zaś od dawna nie jestem już dzieckiem, I byłoby wspaniale, gdyby nie poczucie dyskomfortu, które nie zniknęło wraz ze starą tabliczką. Nie zniknęło, ponieważ dwadzieścia lat nie­podległości przyniosło nam gorzką konkluzję: obalanie pomników nie przepłoszy demonów historii. Te mają bowiem naturę potwora Pana Cogito - są jak ogromna depresja rozciągnięta nad krajem. I budzą nas co jakiś czas erupcją zaszłości, ni­czym uśpiony na chwilę wulkan.

Ja też miałam własnego potwora. I po latach uznałam, że nadszedł czas, by wyzwać go na ubitą ziemię. Spojrzeć w te potworne oczy, poddać ana...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl