[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Susan Fox
Układ
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hallie Corbett wbiła wzrok w starszego męŜczyznę
leŜącego na szpitalnym łóŜku. Hankowi Corbettowi śmierć
zaglądała w oczy, ale nawet to nie złagodziło grymasu, który
znała aŜ za dobrze.
- Słyszysz, co mówię? - wychrypiał z trudem. Zimne,
stalowe spojrzenie przeszywało ją na wylot.
Wzdrygnęła się.
- Nie dostaniesz nawet złamanego grosza. Wszystko
zapiszę Candice.
Hallie nawet nie drgnęła. JuŜ dawno Ŝycie nauczyło ją, by
nigdy nie zdradzać co czuje, bo wtedy staje się łatwym celem.
Teraz teŜ była przekonana, Ŝe dziadek jeszcze nie skończył, Ŝe
to tylko starannie przygotowany wstęp. Zawsze tak robił.
Przekreślał wszelkie nadzieje, a potem coś, czego
rozpaczliwie się czepiała, bo niosło w sobie ulotną moŜliwość
potencjalnej szansy. W ten sposób znów była wydana na jego
łaskę, nadal mógł nią manipulować. Jak pionkiem w grze.
Przez niego stale tkwi w emocjonalnym zawieszeniu.
Odpychał ją od siebie, ale nie ostatecznie, we właściwym
momencie robił coś, co na nowo budziło w niej nadzieję. I
wtedy znowu zwracała się ku niemu, jak wygłodniały pies
rzuca się na ciśnięty mu nędzny ochłap. Nie potrafiła się
oprzeć; to wciągało jak hazard, choć zwykle okazywało się, Ŝe
padła ofiarą kolejnej ułudy. Pokusa, Ŝe tym razem się uda, Ŝe
teraz to ona okaŜe się górą, była zbyt silna.
I ciągle tliła się w niej resztka nadziei, Ŝe trzyma ją przy
sobie i nie kaŜe się wynosić, bo jednak ma dla niej trochę
ciepłych uczuć, odrobinę sentymentu. Mimo iŜ jest
nieślubnym dzieckiem córki, której nigdy tego nie wybaczył.
Obietnice pisane aa wodzie, płonne nadzieje. Powinna się
tego wystrzegać, bo to stanowi prawdziwe zagroŜenie, a nie
ten umierający męŜczyzna czy Candice, druga wnuczka
Hanka Corbetta, jego oczko w głowie.
Odezwała się cicho, ale wystarczająco głośno, by usłyszał:
- A co będzie z ranczem?
- Ranczo Four C naleŜy się temu Corbettowi, który jest
godny tego nazwiska i potrafi zachować naszą spuściznę.
Wezbrała w niej złość, ale zmusiła się, by niczego po
sobie nie okazać. Odezwała się spokojnie:
- Dla Candice rodowa spuścizna nie ma Ŝadnego
znaczenia. Sprowadzi kupca, nim zdąŜą cię pochować.
Starała się nie zwaŜać na poczucie winy, jakie ogarnęło ją
po tym bezlitosnym stwierdzeniu. Nie czas na wyrzuty
sumienia, gdy walczy o dom, swoje miejsce na ziemi. Jedyne,
jakie kiedykolwiek miała.
W oczach Hanka błysnęło zainteresowanie. Jak w ślepiach
wilka, który poczuł zapach świeŜej krwi.
- Cholernie ci na tym zaleŜy, co?
Usta jej zadrŜały, zacisnęła je. Nie musiała odpowiadać,
oboje dobrze wiedzieli, Ŝe to prawda. Kocha ranczo, kocha tę
ziemię, która nikogo nie traktuje po macoszemu i z kaŜdym
obchodzi się z tą samą pierwotną surowością. Zrosła się z nią.
Ranczo było jej domem, miejscem, gdzie czuła się u
siebie. Ta spalona słońcem ziemia dawała poczucie
przynaleŜności. Ziemia i zbierane z niej plony. Nie dom czy
ludzie mieszkający pod jego dachem. Przez wszystkie
spędzone tu lata Ŝyła nadzieją, Ŝe kiedyś ranczo przejdzie w
jej ręce. A przynajmniej jakaś jego część.
Hank zaśmiał się nieprzyjemnie i nieoczekiwanie zaniósł
się kaszlem. Twarz poczerwieniała mu gwałtownie, zaczął się
dławić. Hallie nie postąpiła kroku, nie wyciągnęła ręki.
Dawno ją nauczył, Ŝe nie Ŝyczy sobie takich gestów. śadnej
Ŝyczliwości. Nawet cienia uczucia. Sam teŜ nigdy nie okazał
jej choćby odrobiny serca.
Gdy atak minął, Hank zamknął oczy. W pierwszej chwili
uznała, Ŝe to znak, by odeszła, ale nim zdąŜyła się ruszyć,
podniósł powieki i przeszył ją ostrym spojrzeniem.
- Z chwilą, gdy twoja matka przywiozła cię tutaj, okryłaś
hańbą naszą rodzinę. Nie wiadomo skąd się wy wodzisz, lecz
w twoich Ŝyłach płynie nasza krew. Nie zapiszę ci ani grosza
więcej, niŜ potrzeba na utrzymanie rancza przez pół roku, ale
Four C moŜe być twoje. Pod warunkiem, Ŝe przed moją
śmiercią znajdziesz sobie męŜa.
To było tak nieoczekiwane, Ŝe Hallie nie zdąŜyła ukryć
zdumienia.
Hank Corbett wygiął blade usta w szyderczym uśmiechu.
- Ludzie mówią, Ŝe nie ciągnie cię do męŜczyzn. Gadają,
Ŝe moŜe wcale nie jesteś dziewczyną. śe bękart, to jeszcze
ujdzie, ale nie mam zamiaru zapisać Four C jakiemuś
niewydarzonemu odmieńcowi. Nasze dziedzictwo przepadnie,
jeśli spadkobiercą zostanie stara panna, która nigdy nie
dochowa się potomków.
Poczuła, Ŝe robi się jej słabo.
- Adwokat sporządził mój nowy testament. Sprawdź, jeśli
mi nie wierzysz. Niech ci pokaŜe. - Odetchnął z trudem. - A
teraz idź juŜ sobie. Muszę odpocząć.
Jeszcze oszołomiona, odwróciła się i z wystudiowaną
godnością wyszła z pokoju. Przeszła kilka kroków i dopiero
wtedy oparta się ręką o ścianę korytarza. Bała się, Ŝe upadnie.
DrŜała na całym ciele.
Ranczo Four C Moce naleŜeć do niej. Posiadłość licząca
dwanaście tysięcy hektarów jaśniała blaskiem pysznego
klejnotu. To wszystko moŜe być jej. Upragniona, wytęskniona
nagroda, dla której znosiła tyle upokorzeń i doznała tylu
przykrości. Łudząc się, Ŝe kiedyś karta się odwróci. I znowu
obudził w niej nadzieję, by zaraz ją odebrać.
Znaleźć sobie męŜa! Takie jak ona nie znajdują męŜów.
A więc większość ma wątpliwości, czy w ogóle jest
dziewczyną. Oczywiście nie mógł sobie tego darować, musiał
jej to powiedzieć. Byle tylko pozbawić ją tych resztek wiary w
siebie, jakie jej jeszcze pozostały, mimo ciągłych poniŜeń i
upokorzeń.
Dopiął swego. Zresztą przyczynił się do tego, Ŝe w ten
sposób ją postrzegano. Ludzie mogli tak o niej myśleć, bo czy
ktoś widział ją zachowującą się jak młoda dziewczyna? Od
rana do nocy pracowała na równi z męŜczyznami, nie
oszczędzając się. Nie miała nawet jednej sukienki, juŜ nie
pamiętała, kiedy ostami raz wkładała damski ciuszek. Nie
miała chłopaka, nie chodziła na randki. To Candice
przyciągała męskie spojrzenia, ona nawet nie śmiała o tym
marzyć.
„ Four C moŜe być twoje... jeśli znajdziesz sobie męŜa..."
Równie dobrze mógł sobie zaŜyczyć, by poleciała na
KsięŜyc.
NaleŜące do Wesa Lansinga ranczo Red Thorn było
ogromną posiadłością, dorównującą sąsiadującemu z nią
ranczu Corbettów. Obie rodziny mieszkały obok siebie od
pięciu pokoleń, a historia ich wzajemnej wrogości sięgała
czterech generacji.
W przeszłości nie cofano się przed niczym, nieraz polała
się krew. Dopiero ostatnie dwadzieścia lat trochę to zmieniło.
Otwarta wojna została zawieszona i między skłóconymi
sąsiadami zapanował pozorny spokój, choć nadal trwali w
stanie czujnej gotowości.
Jak na ironię ta odwieczna nienawiść mogła teraz stać się
jej sprzymierzeńcem, na niej mogła oprzeć swój plan. Przed
laty poszło o kawałek ziemi zagarnięty Lansingom przez
Corbettów. Gdyby spełniła warunki testamentu i odziedziczyła
Four C, mogłaby swobodnie dysponować równieŜ tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gama101.xlx.pl